Istnieją obok siebie dwa światy – jeden proklamowany przez ludzi najuczciwszych i najbardziej szczerych oraz drugi, ukryty za tamtym i składający się z rzeczy, które ci sami ludzie robią.
(M. Proust, Nie ma Albertyny, s. 229)
Przekonuję się każdego dnia, patrząc na A., na dziecko, na zimę, że polityka nie jest warta komentowania, jest tyle rzeczy piękniejszych. A potem okazuje się, że nie potrafię się powstrzymać.
1.
Jeśli arcybiskup G. dziwi się fali chorego nacjonalizmu, powinien poczytać kazania swoich kolegów zebrane w tomie „Polsko, uwierz w swoją wielkość” albo pojechać na szczyt, aby dowiedzieć się, że tęskniący za kolorem brunatnym kibice są największymi bohaterami XXI wieku. Fatalna jest rola polskiego Kościoła we wzbudzeniu fali szowinizmu i niechęci do każdego innego, dość przypomnieć język listów pasterskich o in vitro. Polscy biskupi nie tylko opanowali do perfekcji język wykluczania i piętnowania, to jeszcze weszli w mariaż z podobnie mówiącymi politykami.
(Nim zdążyłem opublikować wpis, kuria zdementowała jakoby arcybiskup G. krytykował chory nacjonalizm, bo przecież nacjonalizm w Polsce jest boski).
2.
Nie wiem, kiedy pojawił się ponownie pomysł intronizacji Chrystusa Króla na króla Polski, ale skupia on w sobie całą tragedię polskiego Kościoła.
Jest gestem z zupełnie innej kościelnej epoki, z czasów kiedy Bogarodzice wygrywały bitwy (tutaj). Kościół nie dorósł w Polsce do zmierzenia się z rzeczywistymi problemami, choćby ekologicznymi.
Jest gestem pustym. W maju 1919 r. Alfons XIII poświęcił Hiszpanię Najświętszemu Sercu Jezusa (tutaj): władaj w prawodawstwie i wszystkich instytucjach naszej ojczyzny, błogosław robotnikom i oddal od nich zarzewie walki społecznej, weź w opiekę armię na lądzie i na morzu. Nie ustrzegło to Hiszpanii od krwawej wojny domowej. Nie można na Boga zrzucać odpowiedzialności za własne czyny, obarczać nieba własnym draństwem.
Jest gestem politycznym, zupełnym odwróceniem przekazu Ewangelii. I można go rozumieć tylko jako przypieczętowanie sojuszu tronu z ołtarzem, który dla obu stron jest wyniszczający. Kościół w Polsce marzący o władzy i biskupiej pompie zapomina, że jest Rok Miłosierdzia i pora na drobne gesty, a nie wielkie uroczystości.
3.
Zupełnie nie przeszkadza ani kościelnym grubym rybom, ani politykom odmawiającym litanie, kłamstwo i oszczerstwo stosowane jako podstawowe sposoby walki politycznej. To, co dzieje się od paru miesięcy – ten festiwal obelg, insynuacji, szczucia jednych na drugich, hipokryzji. Dawno już słowa nie były używane do takich niskich celów, niszcząc tkankę społeczną.
Powinno mi się podobać, bo w końcu Makiawel jest w użyciu, ale nie mogę znieść jego religijnej oprawy, transmisji w kościelnej telewizji, kontrasygnaty, którą daje Jezus Chrystus, król Polski.
To są czarne dni dla polskiego Kościoła, choć jego niewierzący (tutaj) przywódcy nie zdają sobie z tego sprawy.
4.
Sukces nowej władzy w opętaniu społeczeństwa bardzo przypomina sukces P. z kawiarni w wyborze kawy dla mnie (tutaj). Ucieczka od odpowiedzialności, od konieczności podejmowania decyzji, pragnienie, żeby ktoś jasno wyartykułował, co jest dobre, a co złe.
Przez dwadzieścia sześć lat mierzyliśmy się z wolnością i nie było łatwo. Okazywało się, że byliśmy głupi (tutaj). Rozgłośnia z Torunia wtłaczała w nas lęk, tak, że wolności odechciewało się nam jeszcze bardziej (tutaj). Wolność nie była wartością, dlatego teraz bez trudu można ją nam odebrać.
Są narody dorosłe i narody niedojrzałe do samodzielności.
5.
Ta władza dla mnie zawsze już będzie miała twarz Stanisława Piotrowicza. Przy niej twarz Mirosława K. wydaje się sympatyczną morduchną (tutaj).
6.
Prosiłbym, żeby ktoś mi to wyjaśnił i upewnił, że jest inaczej, bo na zdrowy rozum polityka zagraniczna, którą uprawiamy obecnie jest polityką w interesie Rosji (piszę to ja, osoba sceptyczna wobec naszego stosunku do Rosji i Ukrainy, ale nie aż tak sceptyczna!) Czy Międzymorze, jak się już je oczyści z mitu, nie jest próbą osłabienia nas, wydłubania z Europy i wepchnięcia w geopolityczną próżnię? Czy my naprawdę myślimy, podobnie jak wiosną trzydziestego dziewiątego, że jesteśmy mocarstwem, z którym wszyscy się liczą? Czy taka koncepcja, podobnie jak nieszczęsne NATO-bis z początku lat dziewięćdziesiątych nie powiela rosyjskiej wizji bliskiej zagranicy?
Spychamy się za limes, tam, gdzie Rzymianie wyznaczyli nam miejsce, w kierunku barbarzyńskich stepów (tutaj).
2 Comments