(Jedno zdanie z rozmowy z J. nagle przywołuje zdarzenia sprzed dwudziestu pięciu lat. Eksperymentuję z pamięcią jak zawsze, gdy czytam M.P.)
Tamtego roku na Południu kupowaliśmy coś wyjątkowego. Wyciągało się jedno z pachnącego pudełka, rozrywało folijkę a potem kosztowało, dzieląc kęsy, żeby starczyło na dłużej. Kiedy w maju wróciliśmy, jak się okazało, na zawsze, przywieźliśmy takie pudełko w prezencie dla I. i H. i u nich stało się coś niewyobrażalnego: bez odkładania w czasie, dzielenia na kęsy, oczekiwania na więcej, usiedliśmy za stołem i zjedliśmy naraz wszystko, zostawiając jedynie drobinki wiórków kokosowych.
Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że to są dwa sposoby obchodzenia się z życiem i że nie da się ich pogodzić. Ciągłe wyrzekanie się czegoś, ciągły niepokój i uciekanie w rytuały albo chwytanie chwili w całości, czerpanie z niej do końca.
(24.01.2016, rano zadymka, potem szaro)