Adam Leszczyński, Ludowa historia Polski

Stanisław Wyspiański, Chochoły, 1898-1899, Muzeum Narodowe w Warszawie, źródło: wikimedia.org

1.

Wróćmy do cmentarza w Niezdowie (por. tutaj). Ostatnie pochówki miały na nim miejsce w końcowych dziesięcioleciach XVIII wieku. Ponownie pojawia się ponad dwieście lat później, gdy w miejscu jego nieistnienia ruszają roboty budowlane. Pomiędzy tym datami cmentarz bardzo szybko ulega zapomnieniu. Niestety sprawozdanie archeologów odnosi się do wykopalisk i źródeł archiwalnych, nie odpowiadając na pytanie, czy w ludowej topografii miejsce znano jako mogiłki albo teren nawiedzony. (Do braku źródeł etnograficznych jeszcze powrócimy).

Niepamięć to słowo-klucz nie tylko dla historii wiejskiego cmentarza na Wyżynie Lubelskiej. W jego wypadku niepamięć jest raczej procesem spontanicznym. Inaczej sprawa ma się z historią państw – od umiejętności władzy (władzy szeroko pojętej, nie tyle nawet jako sam aparat administracyjny, ale jako warstwa, elita rządząca), co pamiętamy a czego nie pamiętamy.

O tym, co Polakom udało się zapomnieć, i kto sprawiał, że zapomnieli, jest właśnie książka Leszczyńskiego.

2.

Podchodzę do historii własnego kraju dość sceptycznie i krytycznie, o czym przekonuję się, czytając zapiski z lat wcześniejszych. Teraz i tak jestem umiarkowany. Dlatego „Ludowa historia Polski” tak bardzo do mnie przemawia, przychodząc w sukurs moim własnym intuicjom wzbudzanym przez trwający od kilku lat nieustający festiwal narodowej dumy.

Książka Leszczyńskiego jest rewolucyjna, bo stara się zweryfikować dogmaty, które w narodowej historiografii zakorzeniły się bardzo głęboko. Już sama chronologia narusza nasz utarty sposób myślenia. Kolejne fragmenty podważają pewniki wyuczone od podstawówki: rozbicie dzielnicowe było osłabieniem państwa, wszyscy Polacy walczyli o niepodległość, rozbiory przyniosły narodowi same nieszczęścia. Dajmy na to porównywanie pańszczyzny do niewolnictwa: kilka prób w tej kwestii już podejmowano, zawsze naruszały historyczne tabu, tymczasem – jak pokazuje Leszczyński – współcześni nie mieli aż takich oporów przed tą paralelą.

Historia tutaj ciągle się powtarza: pojawia się jakiś reformatorski impuls, choćby zza granicy, natychmiastową reakcją staje się opór wobec niego ze strony obrońców tradycji, za plecami których czuwa kler. Znowu – tak mi się wydaje – znajdujemy się na tym samym etapie cyklu, jakim była choćby konfederacja barska czy dyktatura pułkowników. Znowu używamy tego samego języka. Nic dziwnego, że patronem staje się Dmowski. Te reformatorskie impulsy – to już moja interpretacja – opierają się na próbie przesunięcia Polska na Zachód, reakcja przywraca ją na właściwe historycznie jej miejsce: na Wschód. W tym kontekście idea Europy Środkowej, tak promowana przez środowiska intelektualne po 1989 roku, to próba zabezpieczenia się przez zbyt szybką reakcją (istotnie do właściwej reakcji doszło po ćwierćwieczu). Być może interpretuję Leszczyńskiego wbrew niemu samemu.

Endecy głoszą, że tylko oni są prawdziwe Poloki i katolicy, reszta to żydzi, masony, bezbożniki, sodomczyki i różni kandydaci w ogień piekielny (s. 437) – nawet ten szczujący język, mimo upływu lat, nie zmienia swojej treści.

3.

Część tematów, do których wraca Leszczyński, zarzucono zaraz po transformacji ustrojowej. Zresztą wcześniej władza też wykorzystywała je raczej do własnej legitymizacji niż do stworzenia całościowej syntezy tego, w jaki sposób podmiotem polskiej historii był lud.

Opowieść o Polsce reprodukowana w literaturze, edukacji i muzeum jest opowieścią napisaną przez mniejszość. Dosyć uderzające są u Leszczyńskiego właśnie te fragmenty, które uświadamiają, że początki literatury pięknej w języku polskim (Kochanowski, Rej) idealizują życie wiejskie (to chyba nawet temat rozprawek w pierwszej klasie liceum), lecz jest to ż y c i e  w i e j s k i e  p o s i a d a c z y  z i e m s k i c h. Cała sfera ciężkiej pracy chłopów była tylko niewidocznym tłem tej sielanki.

Tymi, którzy spisują historię są więc wpierw przedstawiciele szlachty, później inteligencji. W zbiorowej niepamięci znikają chociażby chłopskie supliki – dogrzebałem się do nich w swoich notatkach z zajęć z prof. W.M. Jak pisał Mieszkowski (tutaj) obejmuje ona również pandemie hiszpanki i tyfusu po Wielkiej Wojnie. Wyparowują chłopskie strajki i wojsko strzelające do strajkujących robotników w latach dwudziestych (żywa i podtrzymywana pamięć poznańskiego czerwca, wypadków grudniowych czy stanu wojennego milknie wobec bilansu około tysiąca ofiar II Rzeczpospolitej). Historia Polski staje się historią królów, hetmanów i wybranych bohaterów – bierzemy więc udział w nie do końca swojej historii, my potomkowie pańszczyźnianych chłopów (wyobrażam sobie oburzenie tym zdaniem: nasza historyczna wyobraźnia jest na tyle zafałszowana, że większość Polaków wyszukuje swoich szlacheckich genealogii).

Ludem zajmował się kto inny. To chyba mój największy zarzut do Leszczyńskiego: zupełne pominięcie źródeł etnograficznych. Tymczasem ten materiał, skrupulatnie zbierany – owszem podobnie przez przedstawicieli szlachty, a następnie inteligencji – od połowy XIX wieku umożliwia dotarcie do opisów rzeczywistości nieobecnych w źródłach archiwalnych.

4.

W jakimkolwiek kierunku pójdą rządowe zamówienia na produkcję historyczną (czy można jeszcze bardziej rozdymać balonik?), książka Leszczyńskiego pozostanie kamieniem milowym. Od tej pory, nad takim sposobem myślenia o polskiej historii nie można już przejść obojętnie, zbywając go zarzutami o niewłaściwej metodologii, naginaniu faktów czy nierzetelności. Zresztą – od tego radzę zacząć lekturę – autor w ostatnim rozdziale przewidująco udziela na nie odpowiedzi.

3 Comments

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s