
Szczerek-pisarz tworzy reportaż bez ogródek. Jego narracja jest twarda, nie ma w niej subtelności ani delikatności. Jest bezwzględny nawet jeśli opisuje krajobrazy. Równocześnie melodia tej prozy jest czymś, co pociąga a pociągając wciąż zaskakuje. Na przykład, gdy jedna melodia tekstu przeradza się w drugą: Na niebie błysnął biały nóż. To księżyc pełni straż. Obecność autora, często denerwująca w reportażach, tu jest konieczna. Znowu wysyłam wypisy, ekscytując się pisarstwem Szczerka, jego trafnością zamieniania świata widzialnego w słowa.
A jeśli doceniam Szczerka-pisarza, to o niebo więcej doceniam Szczerka-analityka. Bo „Via Carpatia” nie jest w rzeczywistości jedynie reportażem, jest summą wiedzy o tym, czym jest Europa Środkowa. A Szczerek-analityk mógłby przemienić się spokojnie w Ośrodek Studiów Środkowych. Bo to, o czym pisze, wynika nie tylko z uczonych rozmów z wijącymi się od kłamstw politykami, ale z uczciwej obserwacji uczestniczącej, oglądania knajp, podwórek domów i słuchania miejscowych tekstów kultury. Sposób pisania pozwala więc analizować, przy czym pozbawia też piszącego ograniczeń. Nie musi się on kierować rządowym zamówieniem, różnie rozumianą racją stanu, savoir-vivrem czy wymogami naukowości. A to, co się tyczy Węgier, dziwnie pasuje też do innych krajów z krainy Nigdzie, w tym do Priwislinskiego.
Szczerek-analityk na przykładzie Węgier dostrzega naszą wschodniość (*), to, że mimo zapewnień bliżej nam do azjatyckich satrapii, o czym Orbán mówi dosyć otwarcie, a my się wstydzimy. Wypisuję to w dniu, w którym do dawnego trybunału konstytucyjnego, partia rządząca wystawia prokuratora-kłamcę i osobę niezrównoważoną psychicznie: powrót do systemu społecznego średniowiecza odbywa się bowiem w zasadzie automatycznie wszędzie tam, gdzie likwidowany jest europejski ład prawno-administracjny z jego trójpodziałem władzy, wewnętrznym balansem, kontrola jej poszczególnych segmentów, nie wspominając o kontroli społecznej. Likwidowany najczęściej nieoficjalnie, bo na papierze wszystko pozostaje (s. 33). Albo ten fragment o mimikrze (s. 77): o naszym udawaniu Zachodu, przy jednoczesnym całkowitym niezrozumieniu (i nawzajem) na czym ów Zachód polega.
Budujemy więc naszą wschodnią alternatywę opartą na niemożliwym sojuszu państw, z których każde zapatrzone jest jedynie w siebie, zapominając, że nacjonalizm (eufemistycznie określany patriotyzmem) to ścieżka, która – wcześniej czy później – prowadzi do wojny. Każdy jest przecież potencjalnie wrogiem. Pisze Szczerek na s. 385: (…) to wszystko jest po prostu rozbrajająco niezborne. Cała ta skazana na zawalenie chybotliwa konstrukcja, jaką populiści i nacjonaliści chcą postawić w miejsce znienawidzonego liberalnego porządki, i jej intelektualna podbudowa (**).
Może łatwiej byłoby nam wszystkim, także innym analitykom studiującym zamysły dyplomatów i polityków, gdybyśmy przyjęli do wiadomości, to co prosto w oczy wali autor „Via Carpatii”(***): Europa Wschodnia to peryferia Zachodu, nie odwrotnie (s. 395). Oczywiście możemy Zachodowi przynieść nasze wartości, na przykład pusty śmiech, rozlegający się, gdy Polacy oglądają ludzi tonących w Morzu Śródziemnym. Bo to jest też smutna prawda, o której akurat Szczerek nie wspomina, chrześcijaństwo też jest na Zachodzie, nie tutaj (albo może inaczej: tutaj jest w aptekarskich dawkach u tych nielicznych, którzy często wbrew Kościołowi, są wierni Ewangelii). Co innego możemy zaoferować (i to są najsmutniejsze zdania z całego Szczerka, bo mówią o nas po czterech latach, o nas i o Węgrzech, i o kilku innych krajach, którym udało się coś niebywałego pod koniec ubiegłego stulecia a które dzisiaj na nowo są w Nigdzie):
Nacjonalizm zwany „patriotyzmem”, autorytaryzm zwany „demokracją nieliberalną”, tworzenie nowych, feudalnokształtnych (…) elit zwane „oddawaniem władzy w ręce narodu”, ksenofobia zwana „ochroną tradycji i tożsamości”, język nienawiści i wykluczenia zwany „prawdziwą wolnością słowa bez knebla politycznej poprawności”. No i powrót do narodowego egoizmu, który na planie międzynarodowym co chwila w Europie kończy się wojną, zwanego „asertywnym realizowaniem narodowego interesu” (s. 402).
Czytajcie Szczerka.
(*) Kiedyś pisałem o tym, że jesteśmy spoza limesu: tutaj. Na nic tęsknota jakiejś garstki za Morzem Śródziemnym, skoro ciągną nas stepy. Nowa władza pozwoliła zdjąć nam wreszcie z gęby maskę.
(**) Trudno nie odnieść się tutaj do własnych obserwacji z posiedzenia wysokiego ciała, w którym udało mi się jesienią uczestniczyć: tutaj, do uderzającej miałkości myśli, do studiowania fantazmatów i epatowania groźnymi własnymi mrzonkami.
(***) Czym jest – nie w rozumieniu drogowym, ale antropologicznym – Via Carpatia? Jest jeszcze jednym uświadomieniem sobie Wschodu. Z Warszawy na Lublin – pisze Szczerek – jak skończą dwupasmówkę, a później już na dół, po sam Stambuł (…) można, jak się przyciśnie i wyjedzie wcześnie rano, dotrzeć w jeden dzień (s. 219-221).
(Ziemowit Szczerek, Via Carpatia. Podróże po Węgrzech i Basenie Karpackim, seria „Sulina”, wyd. Czarne, październik 2019)
2 Comments