(Pierwszy dziennik stamtąd tutaj)
Dłonie pierwsze
W pewnej tutejszej cukierni (w nazwie ma dawność) ciastka pakują w paczuszki z białego papieru ze sznurkiem przewiązanym tak, by kołysać je w dłoniach.
Żal
Musielibyście zobaczyć rozżalony wzrok tego buldożka w kawiarni, gdy Dziecko na śniadanie jadło szynkę (a szynka tutaj ma nawet muzea). Udawał, że nie widzi tego spojrzenia jego wytatuowany właściciel (w kawiarni miejscowi hipsterzy snuli plany podboju świata, poczynając od wielkiej mapy Afryki). Buldożek pilnie śledził każdy ruch Dziecka.
(Ja wzrok mam taki jak buldożek).
Mistrz plaż
Pałacyk miejscowego Wyspiańskiego, to jest Sorolli znajduje się pomiędzy wysokimi kamienicami. Razem z ogrodem tworzy małą wysepkę i brakuje jej jedynie plaży, którą Sorolla tak cenił i której poświęcał kolejne obrazy. Tak, Sorolla był mistrzem plaż (maestro de las playas – tłumaczy dla mnie słownik gugla, choć domyślam się sam).
Sorollę poznałem na stronie, która teraz go cenzuruje, oburzona widokiem pośladków na piasku. Kiedy będę w Madrycie – obiecałem wtedy sobie – przyjadę tutaj, a więc jestem. Malował dużo, ale najbardziej bliska mi jest trójka jego pastelowych dzieci: Marysia, Helenka i Joachim.
Ciekawostki dendrologiczne
W ogrodzie Sorolii kwitnie na fioletowy róż drzewo miłości. Jak głosi tabliczka posadził je dawno temu sam mistrz. Nawet myślałem, że to metafora, wyjątkowy okaz, po czym w ogrodzie botanicznym napotkałem tuzin drzew miłości pasujących jak ulał na instagrama.
Nie wiem, czemu tutaj mówią na nie drzewa miłości, skoro na jednym z nich powiesił się Judasz.
„Balthus”
I. Na dworze Króla kotów
Wystawa Balthusa w Muzeum Thyssen-Bornemisza – powód, dla którego jestem w Madrycie – jest przeobfita. Człowiek chłonie ją całym sobą, bo zachwyt dotyka tutaj każdego zmysłu, najdrobniejszej komórki nerwowej, bo wypowiada niewypowiadalne: Teresa, Georgette, Antoinette, Jeruzalem w ramach. (A. ogląda Balthusa na chłodno, zupełnie inaczej niż ja).
II. Poszukiwanie Teresy albo wyznania ikonodula
Malarzowi udało się uchwycić moment przejścia pomiędzy dzieciństwem a dorosłością.
Sztuka okazuje się nieczysta. Jeśli szukasz w sieci Teresy Blanchard, odnajdujesz jeden z jej portretów podpisany przez ikonoklastów: namalowany przez sprawcę. Współczesny ikonoklazm pod pozorami troski o określone ciała, chce je pozbawić wizerunków, jakby nie istniał ten moment, o którym mówi katalog. Ileż jest punktów wspólnych pomiędzy ukrywaniem Teresy Blanchard a niszczeniem złocistych Theotokos. Bojąc się upływu czasu, uznajemy za gorszące nasze własne spojrzenie.
(Balthus nie jest jedyny, gniew ikonoklastów dotyka przecież Kirchnera i Sally Mann).
III. Lekcja geometrii
Oprócz dłoni, fascynują mnie układy nóg: zagadkowy balet Balthusa. Pojawiają się już na wczesnych obrazach z Ogrodu Luksemburskiego. Raz jeszcze ta geometria przywodzi na myśl ikony.
Jakby we czwórkę bawiły się w niezwykle skomplikowane łapki (musiałyby być to niezwykle metafizyczne łapki, skoro dwie z dłoni wkrótce będą martwe, a dwie – za lat dwadzieścia – ukrzyżowane) albo ćwiczyły origami dla zaawansowanych (Albrecht Dürer, „Jezus między uczonymi w piśmie”).
Z gier i zabaw dziecięcych
Miasto jest tak bezdzietne, że Dziecku ustępują miejsca w metrze a nawet śpiewają o nim piosenki (o innych pasażerach też, poziom muzyki undergroundowej jest tu o niebo lepszy niż nad Wisłą). Dlatego zadziwiający jest ten plac, gdzie pełno dzieci a uczniowie i uczennice w mundurkach w najlepsze grają w piłkę. Jakby się nic temu światu nie stało, jakby nie znikł.
Zapiski o wojnie domowej
Najpierw jest „Guernica”. Nie można jej fotografować, za to można oniemieć. Przy okazji po raz kolejny tłumaczę Dziecku, że wojna jest zła i że tutaj walczyliśmy po dobrej stronie, czego nie chcą przyznać obecnie rządzący. Dziecko pyta o bombowce i trochę niepokoją mnie te szczegóły techniczne, które chce poznać.
Zaraz po „Guernice” jest sala, w której wiszą w równych rządkach – musztra, dużo musztry – portrety zwycięzców tamtej wojny. Bez uśmiechu, w końcu robili to (a to oznacza na przykład rozstrzeliwanie i wymyślne tortury) dla Boga (jeden kardynał się załapał), honoru i ojczyzny.
Hot and Smoked
Ten ekstrawertyzm miejscowych mieszkańców bywa męczący, kiedy chcesz zjeść kolację, a wszystkie bary pełne (dodaj gestykulację) i nici z wieczornego tapas (churros jada się rano). Dobrze więc, że jest bar amerykański ze sztucznym kaktusem w oknie i że tutejszy Hiszpan dobrze udaje Amerykanina.
Przynosi Dziecku (miasto jest bezdzietne) własny pomarańczowy mazak, a nam podaje białe piwo. Utilizan el Sistema Métrico, no sabrían qué coño es un cuarto de libra.
Opowieści, które zapamiętujemy
Wracam do Toledo. Toledo pachnie inaczej już od stacji kolejowej. Jest obfita wiosna roku dziewiętnastego w nowym stuleciu, które od pewnego czasu przestało być nowe. Przedtem byłem tu sam i wszystko było bardziej, teraz mży, łatwo się pokłócić o nieistotne szczegóły.
To, czego nie próbowałem fotografować wtedy, nadal trwa. Zdjęcia – zaczynam w to wierzyć – zabierają miejscom duszę.
Opowieści, których potrzebujemy
Na całą historię z rzekomą wielokulturowością i tolerancją Toledo, po lekturze Żukowskiego (tutaj), spoglądam nieco inaczej. Oczywiście przyjemne samopoczucie dają magnesiki z krzyżem, półksiężycem i gwiazdą Dawida razem, ale przecież sefardyjczyków wygnano w roku odkrycia Ameryki a potomków nawróconych Maurów w siedemnastym wieku; odpowiednio synagogi i meczety obrócono w kościoły. Byłoby pewnie tak do dzisiaj, gdyby nie to, że mit o Toledo da się dobrze sprzedać, podobnie jak marcepan. Łakniemy szczęśliwych miast.
W tej całej opowieści najbardziej prawdziwe są zakonnice, do których furt się puka, aby nabyć ciasteczka z marcepanem i koglem-moglem.
Biała Maria
Najpiękniejsza jest Biała Maria – orzekamy zgodnie, zadowoleni, że ta sama harmonia urzeka nas jeszcze. Zwiedzającym nakłada się czerwone bransoletki. Dziwią się Amerykanie z Wisconsin, że Biała Maria była – w micie o Toledo – synagogą.
Dłonie trzecie
Pozbawiam wszystkie dłonie ciał i tła, i wtedy pozostają tylko same one; jest ich siedem i ich gra skupia spojrzenia zachwycone.
Drugi raz w życiu ten sam pięciopalczasty pogrzeb tak bardzo mi się podoba (El Greco, „Pogrzeb hrabiego Orgaza”).
Chwila
Akurat w bocznej uliczce złapałem światło i chciałem ująć romańską apsydę na jej końcu, kiedy się pojawiły te trzy. Wybiegły głośne, więc się speszyłem: fotograf apsyd, ślepych ulic – choć życie dzieje się gdzie indziej.
Śpiew w ogrodach klasztornych
Jeśli chodzi o ustalenie: psy czy koty – ciągły dylemat odwiedzanych miast, odpowiedź tutaj jest odmienna. Kosy.
„Tamara de Lempicka. Reina de Art Déco”
Lady Gaga. Nigdy nie podobały mi się obrazy Łempickiej i gdyby nie nagłe ochłodzenie nie byłoby nas tutaj (zresztą wystawa świetnie pokazuje, że art déco to przede wszystkim styl zdobniczy). Malowała akty kobiet o twardych ramionach, wielkich udach i małych piersiach, takich, które kochała – jakiś koneser pochyla się nad kwadratowymi ciałami. Gdzie jej tam do Balthusa? – myślę.
Dłonie czwarte
Do tych historii z dłońmi, które wiem, że są w jakiś sposób – tu i teraz – ważne, wystawa o Łempickiej dodaje kolekcję zdjęć: na początku lat 40. Łempicka poinformowała amerykańską prasę, że zamierza zorganizować wystawę poświęconą wyłącznie zdjęciom dłoni. Wystawa nigdy nie doszła do skutku, ale z tego okresu pochodzi kilka obrazów przedstawiających dłonie.
Powrót
Pociąg w kierunku lotniska. W wagonie staruszek czyta „Krytykę czystego rozumu”.
Dłonie piąte
Nim odlecieliśmy – nadciągająca burza śnieżna na owym pasie, z którego niegdyś MD-10 nie wzbił się do nieba – przyśnił mi się taki piękny wpis o tęsknocie. Były w nim dłonie w Ogrodzie.
(3-6.04.2019)