Jacek Pudło, Michał Krawczyk, Autobusem i trolejbusem przez lubelskie osiedla 1945-1989

Widok na budowane osiedle Szymanowskiego w Lublinie, przed 1980 r., źródło: https://pl.pinterest.com/magdalena_kluska/stary-czechów/.

1.

Kiedy czytam o Lublinie, nie mogę się pozbyć nieznośnego sentymentalizmu, który czyni mnie ckliwym i skłania do popadania w autobiograficzne narracje. Ulice, osiedla, linie autobusowe i trolejbusowe – dobrze wiecie, ci, co czytacie mnie nieco dłużej – że z nich ciągle rysuje mapy pamięci. Weźmy poniższy cytat, który znalazł się w książce wycięty z ówczesnej prasy (zresztą cały rozdział o komunikacji miejskiej robi wrażenie kolażu prasowych wycinków):

27 maja [1985 r.] pętla na os. Szymanowskiego dla linii nr 2, 15, 34, 36 na wniosek Spółdzielni Mieszkaniowej „Czechów” została przeniesiona z ul. Harnasie na ul. Wójtowicza (ob. ul. Koncertową) (s. 98).

Dla autora rozdziału to po prostu warta zaznaczenia zmiana w schemacie linii autobusowych, dla mnie, pięcioletniego dziecka, to Wydarzenie. Byłem na szóstym piętrze ekspedytorem tych wszystkich autobusów na wielkim asfaltowym kole za przepompownią, odprowadzałem czerwone berliety. A tego właśnie dnia przeprowadzili je na nową drogę, świeżo wyasfaltowany odcinek, który prowadził do ceglanego domu na brzegu poligonu i mirabelkowych zarośli, gdzie można było spotkać kuropatwy.

I tak jest z kolejnymi ulicami, osiedlami, liniami autobusowymi i trolejbusowymi. One mają moje własne prywatne znaczenie. Róży, ZOR Zachód, Czuby, Erdeem, Elesemy – posiadają zapachy, pory dnia i roku, detale, które umykają w obiektywnym opisie. Są zamieszkałe przez bohaterów mojego życia.

Muszę się powstrzymywać przed popadaniem w osobiste wycieczki. Od tego jest nienapisana proza. Wyjechałem z Lublina dwadzieścia dwa lata temu.

2.

To, że powstała ta książka dokumentująca ponad czterdzieści lat przemiany Lublina z prownicjonalnego miasta w środkowej Polsce (jakim był w momencie wybuchu wojny) w największe miasto wojewódzkie na wschodzie kraju, budzi duże uznanie. Wreszcie przeglądane mapy i zdjęcia na forach uzyskały chronologię oraz tło.

Autorzy przyjmują bardzo krytyczną postawę wobec budownictwa mieszkaniowego opisywanego okresu. Oczywiście zrozumiałe jest negatywne nastawienie do panującego ustroju, a także do absurdów centralnie planowanej gospodarki, której elementem było budownictwo mieszkaniowe, niemniej wydaje się, że surowa ocena, poparta artykułami prasowymi (krytycznymi z racji ich interwencyjnego charakteru) nie jest sprawiedliwa.

W przypadku Warszawy dzięki publikacjom takim jak „13 pięter” Springera czy „Najlepsze miasto świata” Piątka, udało się krytycznie spojrzeć na przedwojenne miasto i pokazać osiągnięcie jakim była jego odbudowa, a w dużej mierze budowa od nowa. W przypadku Lublina, jak pokazuje „Autobusem i trolejbusem przez…”, to wszystko nie zostało jeszcze przetrawione, podczas gdy to właśnie po 1945 r. Lublin przeżył okres ogromnego rozwoju. Przypomnijmy, że praktycznie do lat dwudziestych XX wieku, teren wojskowy zwany obozem zachodnim blokował możliwości rozbudowy miasta (analogicznie do Cytadeli hamującej wzrost Warszawy w kierunku północnym).

Przyglądając się opisywanym w książce etapom rozrostu Lublina, łatwo zauważyć kilka ich cech, które nie zostały explicite wyrażone przez autorów, zakładających jak mi się wydaje (przynajmniej w sposób dorozumiany), że peerelowskie to złe. Pierwszą z nich jest wieloletnie planowanie rozwoju miasta, całkowicie odmienne od tego, co stało się po 1989 r., kiedy standardem stały się budowy na wuzetkach i urzędnicza samowola (vide: Górki Czechowskie).

Drugą był szacunek dla krajobrazu. Osiedla planowano tak, aby wykorzystywać naturalny krajobraz wyżyny lessowej. Dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych pojawiło się zjawisko zabudowywania i oszpecania wąwozów, przykładem urbanistyki na łapu-capu stało się ostatnie z czechowskich osiedli: osiedle Nowowiejskiego. Jeszcze nie tak dawno usiłowano zabudować wąwóz przy ulicy Popiełuszki (Róży Luksemburg) zupełnie nie zwracając uwagi na wartość estetyczną osiedli.

Trzecią cechą, o której parokrotnie wspomina się w książce, jest paradygmat urbanistyczny ocalenia widoku Starego Miasta: jak piszą autorzy – brano pod uwagę nawet widok z tras wjazdowych. Po przemianie ustrojowej kolejni włodarze miasta z ochotą pozwalali niszczyć Czechowiczowską frazę Lublin nad łąką przysiadł: wielopiętrowy blok jak ściana na Unickiej zamykający widok od północy, stacja benzynowa i parodie dworków wybudowane na Starej Kalinie, wreszcie – licząc ostatnie kadencje prezydenta Ż. – centrum handlowe bezpowrotnie zabierające widok od Bystrzycy, dominujące jaskrawe kolory szpitala onkologicznego i zamykający oś od zachodu apartamentowiec w miejscu małpiego gaju.

Po czwarte projekty osiedli spełniały definicje miasta piętnastominutowego: obok budynków mieszkalnych, wznoszono szkoły, przedszkola, żłobki, przychodnie i pawilony handlowe. Autorzy z lubością skupiają się na opóźnieniach inwestycji i słabej infrastrukturze, zapominając zupełnie, że stare osiedla – w przeciwieństwie do wznoszonych chaotycznie nowych, często grodzonych blokowisk – do dziś spełniają swoje funkcje społeczne, co udowodniły czasy pandemii. Warto porównać zabudowę dzisiejszej Bursztynowej z założeniami osiedla Skarpa czy nawet ZOR Zachodu.

Piątą cechą, o której trudno mówić w dzisiejszym Lublinie, jest planowanie zieleni. Oczywiście autorzy wracają do argumentu ad populum (do topoli), jedynego drzewa, które ustawicznie podlega dekomunizacji poprzez wycięcie. Faktem jest, że osiedla planowano z zielenią, wybierając gatunki szybko rosnące. Aleje Racławickie w drzewach były jednym z najpiękniejszych lubelskich bulwarów: po zniszczeniu topoli nigdy w żaden sposób zieleń nie została odbudowana. Za prezydenta Ż. stara zieleń, ta jeszcze z peerelowskich planów, jest szybko usuwana, aby wznosić kolejne niepasujące do okolicy domy albo prowadzić kilkupasmowe aleje rodem z lat sześćdziesiątych na Zachodzie (które tam dzisiaj zamienia się w deptaki albo parki linearne).

Te wszystkie cechy, a właściwie zalety, łatwiej byłoby dostrzec, gdyby obok tekstu i zdjęć, autorzy dodali projekty lub mapy poszczególnych osiedli. Tylko w ten sposób można byłoby zobaczyć, że to, co np. jest – według autorów – brzydkie i koszarowe, stanowi małe, funkcjonalne założenie z fontanną pośrodku, współgrające z przedwojenną architekturą kamienic przy Legionowej (Przodowników Pracy). Czytanie o architekturze i urbanistyce bez możliwości jej obejrzenia na planie czy szkicu jest w gruncie rzeczy dość trudne.

Autorzy ex-definitione zakładają brzydotę peerelowskiej architektury, podczas gdy w Lublinie tworzyli architekci dzisiaj cenieni za nowatorstwo, sprawne łączenie estetyki z funkcją i możliwościami swoich czasów, tacy jak Leykam, Syrkusowie czy – najsłynniejsi – Hansenowie. Nawet w tak skrytykowanym przez Pudło i Krawczyka ZOR Zachodzie starano się wpleść detale rodem z renesansu lubelskiego (który w owym czasie został jako konstrukt wymyślony). Podobnie jak stało się w Warszawie, i w Lublinie wypada dojrzeć i docenić dziedzictwo sprzed 1989 r.

3.

Barbarzyństwo zaczyna się dopiero później. Może dlatego – znów osobisty wtręt – że to miasto przestało być moje, a tamto wtedy było dla mnie najważniejsze?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s