
przypominasz napoleońskiego marszałka
pójdziemy na moskwę, tylko dokończ herbatę,
niestraszny nam śnieg, którego nie ma, nie było, nie będzie.
kampania zimowa: śledzie tego roku mizerne,
kandyzowane pomarańcze nie pojawiły się wcale.
pójdziemy na moskwę, zawsze wcześniej opracowuję
strategie słów, które rozbijają się o złote guziki,
więc urywam w pół zdania i czytam z kartki:
choinek proszę nie podnosić za czubek.
pójdziemy na moskwę, wryjemy się w łuk triumfalny,
pani od greka częstuje cynamonowymi ciastkami,
to przecież jak wizyta u dentysty
(najcenniejsze zęby to te znalezione pod waterloo).
prosząc, byś nas zbawienną drogą prowadziła
nic z nich nie zostało: imion, nazwisk, kości, przegniłych drewnianych krzyży zaoranych definitywnie pod drogę szybkiego ruchu. tylko ich głos, gdy śpiewamy pieśni wygrzebane z ich zbutwiałych modlitewników, brzmi tak samo. wiara, której nie mamy. zbawienie, o które płakali. pewność i niepewność, i żadnych dowodów.
napisz o tych, co żyją
w makdonaldzie przyczepionym do mokpolu makmuffiny i makfrytki zapijamy makkawą. tradycja: po roratach makdonald i miejsce pod oknem, i widok na tramwaje.
a ci, co zajmują wszystkie zdezynfekowane o poranku stoły: oni właśnie kończą piątek o siódmej rano w sobotę. na tym polega inne życie, mówi j., choć jemy te same makmuffiny, makfrytki, lurowatą makkawę.
z szaleństw zostało nam poranne wstawanie, raz w grudniu, na roraty dla wpółwierzących.