
Oh yes I’m the great pretender (ooh ooh)
Pretending I’m doing well (ooh ooh)
My need is such I pretend too much
I’m lonely but no one can tell
I
Nieprzypadkowo ten Freddie Mercury wybrzmiewa powyżej. Nieprzypadkowe są zarówno słowa, jak i postać śpiewającego, którego możemy utożsamiać z tytułowym „Wielkim Pozerem”. Te same słowa mogliby czytelnicy/czki monumentalnej biografii autorstwa Danuty Gwizdalanki włożyć w usta Szymanowskiemu. Oczywiście tylko ci czytelnicy/czki, którzy nie rzucą się w okopy walki o Święte Imię Karola Szymanowskiego, a takich – jak patrzę po rozlicznych recenzjach – znajduje się całkiem sporo. Założone już na wstępie „Uwodziciela” odbrązawianie spotyka się nie tylko z pytaniem po co?, ale również jak śmie?
Może ze względu na swój wrodzony krytycyzm, może z uwagi na brak związku uczuciowego z Szymanowskim (poza dzieciństwem spędzonym na osiedlu jego imienia, dzięki któremu oswoiłem Harnasie i Króla Rogera [1] oraz rolą jaką odegrał w życiu Jarosława), „Uwodziciel” staje się dla mnie lekturą rzeczywiście uwodzącą (a nie zwodzącą).
Szymanowski według Gwizdalanki, on właśnie, niepomnikowy, the great pretender, zachwyca. Oto mamy – rozpisuję się i opowiadam – naszego własnego Micka Jaggera, naszego własnego Freddiego Mercury’ego, z czasów, w którym o Jaggerze i Mercurym jeszcze się nie śniło [2]. Seks, alkohol, rozrzutność, najlepsze perfumy, troska o wizerunek, kłamstwa duże i małe, długi, nieokiełznana pożądliwość życia – nie ma w Szymanowskim nic, z czego powodu należałoby się czerwienić – chyba, że wierzymy w ludzi-pomniki, a nie ludzi z krwi i kości – jest za to Szymanowski gwiazdą jak z drugiej połowy dwudziestego wieku.
Freddie Mercury lata przed Freddiem Mercurym.
II
W epoce pisania listów on wymagał korespondencji, oczekiwał jej, chciał jak najwięcej. Sam ociągał się z odpisywaniem, chyba że potrzebował czegoś od adresata/tki. Schemat, który wymyśliłem dla Jarosława o schlebianiu i hołubieniu, tutaj nie ma zastosowania. Karol chce być zarówno hołubionym, jak i tym, któremu się schlebia.
Jego listy dzielą się na męskie i żeńskie, jest w końcu mizoginem, w czym też raczej nie różni się od gwiazd rocka. W tych męskich używa twardych słów, jednoznacznych ocen albo ostatecznych wyroków. Nie cierpi krytyki (och, jak nienawidziłby „Uwodziciela”). W tych żeńskich, jak choćby w korespondencji z Zofią Kochańską, jest nieszczęśliwym, rozedrganym chłopczykiem, który niedoceniany musi się męczyć sam wśród profanów i ignorantów. – Pogłaszcz mnie Zosiu – brzmi smuteczek.
Kluczem do jego zachowań i dzieł – cytuje Gwizdalanka Jana Błońskiego – był zachwyt nad sobą. Jawi się Katot (tak go nazywają) jako coach na miarę naszego dziesięciolecia. Nauczyć się zachwytu nad sobą.
(Pewnie, że na co dzień ich nie znoszę, tych bezgranicznie i bezkrytycznie zachwyconych sobą. Ale w gruncie rzeczy po cichu im zazdroszczę, tak jak zazdrościłbym Karolowi, umiejętności się sobą zachwycenia).
III
Trochę zawanturowałem się z tą małą (…), na którą tak lecę (s. 189). Pokusie oceny pokus Szymanowskiego ulegli niedawno autorzy „Czerwonego śniegu na Etnie”. W tym względzie autorka „Uwodziciela” jest zachowawcza, nie kieruje się przesadnym prezentyzmem. Nadając rozdziałowi tytuł „Eros-Dionizos”, idzie w kierunku, w którym poszedł wcześniej niewspomniany nawet w bibliografii Tomasz Cyz (tutaj).
Taka łapczywość, taka dionizyjska, w gruncie rzeczy też Jarosławowa – zawsze wracam do kuzyna Karola. To Karol pokazał mu Sycylię, a więc pośrednio jestem też jego dłużnikiem.
IV
Może łakniemy cukierkowych biografii, takich, co do których nikt (rodzina, znajomi, wielbiciele) nie będzie miał zastrzeżeń. Moda na wyczyszczone życiorysy z działu HISTORIA (cóż, że spalił wioskę i wymordował cywilów) przeszła do działu KULTURA i SZTUKA. Po „Uwodziciela” sięgam chwilę po „Gustawie”: są to dwa, zupełnie odmienne, sposoby pisania o kimś. Dwie dykcje, nauczyłem się nowego określenia, które widać zastępuje ubiegłowieczne narracje.
Z nich tylko „Uwodziciel” wzbudza emocje: jednych – jak mnie – w istocie uwodzi; innych – doprowadza do wściekłości. Czy dyskusja o Szymanowskim może doprowadzić do rękoczynów takich, jakie miały miejsce w latach trzydziestych przed warszawską filharmonią (s. 692)?
Przypisy:
[1] Od dłuższego czasu zastanawiam się, kto obmyślił tak fantazyjne nazwy dla lubelskich osiedli i ich ulic.
[2] Mimo własnych podejrzeń, co do wieku Jaggera, odkrywam, że urodził się on 6 lat po śmierci Karola Szymanowskiego.
1 Comment