
I
Są dwa momenty w trakcie mszy kiedy się waham (mszy oczywiście wirtualnej). Za pierwszym razem kiedy w Credo trzeba wypowiedzieć: wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół, drugi raz – gdy celebrans wypowiada słowa: za naszego biskupa.
Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wierzę w Kościół. Ba, dodam więcej, nie wierzę w Kościół i jeśli uważam, że coś jest przeszkodą dla wiary w Boga, to jest to właśnie Kościół (o przymiocie rzekomej świętości nie wspomnę).
Długą drogę przebyłem: od prawie fundamentalizmu do tego miejsca, w którym czekam na Zmartwychwstanie, ale nie chcę by Kościół przesłaniał mi Chrystusa. Dzisiejszy Kościół jest bowiem jak kamień, który zasłania grób, kamień, zza którego nie widać Zmartwychwstania. Kamień, który należy odwalić. Albo Kościół, albo Zmartwychwstanie.
Pisałem trzy lata temu, kiedy jeszcze głównym problemem polskiego Kościoła było jedynie kłamstwo i sianie nienawiści:
Bardzo trudno być katolikiem w Polsce. Chór biskupów (ostatnio niejaki Pan Depo) za wszelką cenę usiłuje cię do Kościoła zniechęcić, od Kościoła odciągnąć, udzielając lekcji hipokryzji tak doskonałych, że podręcznik do tejże biskupiego autorstwa stałby się bestsellerem (tutaj).
W moim wypadku chórowi biskupów (ale nie tylko biskupów) powiodło się.
II
Przez wiele lat, właściwie do czasów Dziecka i ograniczenia zasięgu czerczingowych wypraw, punktem mojego religijnego odniesienia było Freta. Dominikanów odkryłem już w pierwszą czy w drugą warszawską zimę i od tej pory stali się oni rodzajem azylu. Kościół mógł staczać się w odmęty polityczności, głupoty i kolejnych końców świata, ale na Freta, Służewiu czy na Złotej życie religijne toczyło się zupełnie innym rytmem. W tym wszystkim najgorsze jest poczucie, że człowiek nabiera się na pozory.
Jeden z ojców przypominał mi susła albo świstaka. Nadanie tego przezwiska świadczyć może o sympatii, którym się darzy kogoś obcego, widzianego raz na tydzień czy rzadziej jak przemyka z komunikantami albo ustawia sprzęt do wyświetlania slajdów. Patrz, suseł – szeptałem do A.
To był właśnie on. Był tam na Freta, w tym rzekomym azylu. Kolejny dzień czytam kolejne historie polskich dominikanów – opowieści o religijnym szaleństwie (Ona przeżywała wtedy swój czyściec, bo Paweł rozeznał, że jeżeli ona będzie teraz bita, to po śmierci pójdzie prosto do nieba), gwałtach i prawie zupełnej obojętności zakonu, trwającej do tego marca (por. wstrząsający reportaż Pauliny Guzik, tutaj).
To wszystko wina spowiedzi, od tego się zaczyna – dochodzimy do wniosku z Jo. Tak, to wina schorowanej religijności, wizji ciągłych kar bożych, życia w winie, ciągłego uznawania swojej grzeszności, czyśćca odmienianego przez przypadki. Wina Kościoła. Kamień, który zasłania Zmartwychwstanie.
III
Proboszcz z Pobożna, ów lokalny mistrz duchowości – jak opowiada reportaż Marcina Wójcika (tutaj) – zrzynał swoje książki z prac zmarłego kolegi. Oczywiście pamiętajmy o skali przewinień: te plagiaty, ten paranaukowy bełkot, o którym obficie w reportażu – przy innych „mistrzach duchowości” – jest jak jedzenie kotlecików w piątek.
Kiedy już teologia pozostanie jedyną dozwoloną nauką w tym kraju nikt nie będzie śmiał z dzieł wydawanych przez loretanki.
Ale wtedy będę już bardzo daleko.
2 Comments