Dziennik. Czwarta podróż do Portugalii (I)

 

Jedenaście nocy

Lecimy do Portugalii. Obmyślaliśmy w zamknięciu podróże wielkie i udawaliśmy się na maleńkie. Rzeka miała naśladować Ocean, zbieraliśmy muszle i patyki nad jej brzegiem. Pachniało wierzbą. W tym zamknięciu najgorsza była niemożliwość ucieczki poza własne granice. A teraz lecimy: w roku dwa tysiące dwudziestym, roku końców świata oczekiwanych i zapowiadanych, kresów czasów, zakryci maseczkami. W rzędzie obok Marcellus Wallace, który okazuje się być białasem, Polakiem, górą polskiego mięsa naznaczoną tatuażami. Zobacz, ma cellulit na mózgu – zapisuje mi w notesiku A.

Ale teraz żadnej Polski przez jedenaście nocy (rachuba tego dziennika opiera się na tym).

wp-1599211796309.jpg

Dziesięć nocy

(Antoni) Opowieść o królu Teb odgrywają tutaj osły. Kiedy Hieronim, ośli ojciec, chciał po narodzeniu zabić własnego syna, wygnano go. Minął rok i oślątko pokryło oślicę.

(Antoni) Syn, który utknął. Miał wyjechać za granicę. Ale teraz nie ma zagranic. Uprawia pomidory. Wyjątkowy urodzaj.
Były piękne. Musiały urosnąć tego roku. Jeszcze się nie przyzwyczaił.
Pomidory suszone, marynaty, dżemy.

(Ja) Łączy nas pewność katastrofy. Wyschnięte lato. Plastik we krwi. Śniadania prawie zawsze jemy sami: goście roku zarazy.

(Monte Clérigo) Najpierw jest mgła. Tam, gdzie powinien być Ocean, za tym zakrętem, tylko zarysy domów uczepionych skały. Nie wiemy nic o pogodzie pod koniec sierpnia nad Oceanem. Nic nie wiemy o Oceanie. Nie uczył nas Henryk Żeglarz. Przez większą część historii starczał nam skrawek słonego polodowcowego jeziora na tyle niewielki, że można go było podzielić na śledziowe poletka maszoperii. Jesteśmy lądowi, stepowi. Nawet na plażach usiłujemy budować jurty.
Mgła rozwiewa się.
Pojawia się znowu, a potem w tej mgle nachodzi odpływ.

Co się wyłania z dna Oceanu? Setki wapiennych oczu kurczowo chwytających się kamieni. Ukwiały zamierają pod palcami, oczekując, że przypływ znów je zabierze we własne fantastyczne okolice. Twierdze jeżowców.

(Aljezur) Supermarket w Aljezur to nie przelewki. Gdzież kierowniczce z samu do klawisza w mundurze, który na twarzy ma wypisaną konwencję przeciw torturom. Zagryza peta. Was troje, mówi. Łącznie siedemdziesiąt trzy osoby.

 

wp-1599213842764.jpg

Dziewięć nocy

(Antoni) Pewnego ranka powiesił się miejscowy piekarz. Dwa miesiące temu. Zdążyłem jeszcze pojechać po chleb na śniadanie. Teraz samemu piekę scones.
Opowiadam, że to nasze bułeczki z czasów zarazy.

(Antoni) Była też Niemka w tym czasie. Bała się bardzo. Przywiozłem ją z Lagos. Nigdzie nie wychodziła. Po śniadaniu przesiadywała na tarasie, wpatrując się w ogród i Ocean. Po trzech dniach odwiozłem ją. Dziwne tak bardzo się bać.

(Bordeira) Przez trzy lata była najbardziej cielesna, ciała roiły się na niej widmowe i wydmowe. Teraz rzeka wyschła. Stoimy bezradnie nad Oceanem, kopiąc czerwone wodorosty. Zrób mi zdjęcie, ja w nich się położę, proszę A. Zdjęcie przeciw ciału.

W ubiegłym roku Otto Mueller. Ciała widzialne jako figury ciał wyobrażonych. „Sąd Parysa”, „Śmierć Lukrecji” – wszystko po to, aby móc odsłonić światło twojej skóry.

(Marmelete) Pusto. Kelner, którego napotykam, martwe godziny zabija płynem do dezynfekcji stolików. Piękny widok, niebieskie krzesła, po czwartej żar. Mamy kurczaka i fasolę na świńskiej skórce.

2 Comments

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s