
„Sarkofag ryjówki” Wesa Andersona i Juman Malouf
Wystawę z wiedeńskiego KHM udało nam się dogonić dosłownie w ostatniej chwili w fundacji Prada na przedmieściach Mediolanu (ileż tam torów w okolicy, Dziecko wzdychało zachwycone). Kolejny raz wygląda to w ten sposób: wpuszczamy kogoś do muzealnych magazynów, a potem oglądamy, co z nich wyniesie i jak to ułoży. „W muzeum wszystko wolno” (tutaj) kuratorami były dzieci: stworzona przez nie wystawa szła na wskroś utartym sposobom myślenia o muzeum, o tym, co jest piękne, a co tylko kiczem. Z kolei krakowskie „#Dziedzictwo” (tutaj) okazało się patriotycznym galimatiasem: w nowy sposób ubraną tą samą opowieścią. „Sarkofagowi ryjówki” znacznie bliżej jest do wystawy dziecięcej.
Próbuję się zastanowić, o czym chcą opowiedzieć Anderson i Malouf. O kolekcjonowaniu i klasyfikowaniu, tak jak w eseju Umberto Eco, czymś, co leży w naturze ludzkiej (przedmioty zielone, przedmioty drewniane, przedmioty dziecięce, przedmioty będące opakowaniami)? O rzeczach, które pozostaną do sprzątnięcia po wymarłej ludzkości (cesarski plan jazdy saniami po dziedzińcu Hofburga, futerał na koronę Rudolfa, trzy jaja emu)? A może – leżymy obaj z Dzieckiem na podłodze, wypatrując przedmiotów – należy porzucić dorabianie teorii do wrażeń zmysłowych? Przez ten jeden moment przyglądać się i ulec zdziwieniu.
Sarkofag hrabiny
Ten elegancki ogród zimowy, w którym teraz w najlepsze selfie, dawno temu był mauzoleum. Kiedy z gracją kelner przynosi smażone owoce morza i prosecco, a palmy uroczo nachylają się do zdjęć, czytam napis za szkłem:
Ku pamięci
Anny Marii Porro Serbelloni,
najlepszej żony i matki,
zmarłej dnia 25 czerwca 1865 roku
w
przedwczesnym wieku lat 30 miesięcy 7 dni 5
wznosi ten pomnik,
dzieło Thorvaldsena,
zbolały małżonek
Luigi Porro Lambertenghi (zwróćcie uwagę, że ból bólem, ale zawsze warto podkreślić, że się wykosztował na ekskluzywny cenotaf).
Flamingi
One się aż proszą, żeby o nich napisać, brodząc na polanie między pałacami. Prawdę powiedziawszy właśnie po to skręciłem, żeby je opisywać, a teraz nic nie przychodzi mi na myśl. Oprócz różu.
Ottocento
Z wieku przed ubiegłym najszybciej zestarzało się malarstwo patriotyczne. Może to główny problem całej patriotycznej sztuki, że – ile by nie było szarż kawaleryjskich – ona porusza wyłącznie tych już pobudzonych. Nie płakałem po Garibaldim i obawiam się, że po ułanach też nie, więc przed płótnami pozostaje ziew.
(Przypis: akurat z pracy wyleciał brazylijski minister kultury, któremu zdarzyło się powiedzieć, że sztuka ma być heroiczna i narodowa, co okazało się cytatem z Goebbelsa. Sztuka heroiczna i narodowa staje się wzorcem właściwej sztuki także nad Wisłą).
Jedyne, co w tym wieku powstań i zjednoczeń potrafi zachwycić to marmur. Przeciąga się dorastająca Flora: pozwala sobie robić zdjęcia, gdy tylko pan strażnik wzrok spuszcza z jej białego ciała.
Małe zmartwychwstania
Ryt ambrozjański ma więcej logiki od naszego rzymskiego. Okres Bożego Narodzenia jest powiązany z Wielkanocą: jego niedziele i święta poprzedzone są wigiliami, podczas których rozpala się światło a potem uroczyście obwieszcza Zmartwychwstanie Pańskie. Opada ze świąt Bożego Narodzenia cała otoczka infantylności i ukazuje się ich – o kilkadziesiąt lat późniejszy – sens.
(A może nam się tylko tak zdaje, bo Dziecko zasnęło na katedralnej ławie, a my bezsenni wpatrujemy się w gotyckie niebo, sufit).

Geografia Mediolanu
Spośród miast Południa to jest najzupełniej północne. Tramwaje trzeszczą tutaj, omijając łuk triumfalny, jak w mieście na literkę B. Nikogo zresztą nie gnębi ich tramwajowa starość.
Sycylijczycy bądź Kalabryjczycy (wcale ich nie mało, patrząc po szyldach) muszą czuć się jak w jakimś egzotycznym państwie, Longobardii wyobrażonej. Tylko kotów co nie miara, tyle co trzeba na Południu.
Experience
To jest experience – mówi pani, podając pizzę o wymyślnych kształtach; po powrocie okaże się, że ten moment najlepiej zapamiętało Dziecko. Ono teraz mówi ciał. Przychodzi pan i zapalniczką jak mag, podgrzewa czerwone wino. Wino jest takie błogie. Niedziela taka piękna. To jest experience – myślę sobie.
Małe śmierci
Gdyby spojrzeć z góry, pozbawiwszy groby płyt i tablic, ukazałby się przed nami las pełen żałobnych postaci (w czerni, bieli, bądź grynszpanie). Wyciągających ręce, chowających twarze, odsłaniających piersi. Czekających, niemogących się doczekać:
bo za ciałem tęsknimy, nie za duszą.