(Egon Schiele, Klęcząca dziewczyna oparta na łokciach, 1917, Leopold Museum, Wiedeń, źródło: pinterest.com. Natomiast intensywność erotyzmu w dniach katastrofy, kiedy zna się już okrucieństwa ciała i toczy z nim totalną wojnę, ujawniło mi malarstwo Schielego (…) spalało go namiętne dążenie, żeby ciało uratować, żeby je za wszelką cenę zatrzymać, a skoro ono mimo to wciąż mu się wymykało, żeby je przynajmniej rozszarpać (s. 198; 281))
Ceronettiego podsunął mi W. (W. pojawia się coraz częściej na blogu, również jako figura stylistyczna umożliwiająca wprowadzanie dialogów. O ile dialogi z A. opierają się zwykle na zetknięciu, by nie powiedzieć starciu, dwóch życiowych postaw, jakie reprezentujemy, rozmowy z W. są podwojeniem czarnowidztwa). Kiedy go spytałem dlaczego akurat Ceronetti, powiedział, że on pasuje do mnie, a na samego autora natknął się u Ciorana.
Ceronetti jest jednak nazbyt gorzki, widzi bardziej czarno niż ja i W. razem wzięci, to jest podwojeni. Napisałbym, że jest zrzędliwym starcem, gdybym nie odkrył, że większość tekstów w „Drzewach bez Bogów” powstała zanim ukończył sześćdziesiątkę. Moją lekturę podtrzymuje świadomość, że Ceronetti pochodzi z Toskanii
Trudno nie porównywać jego felietonów, bo na książkę składają się głównie felietony i inne małe formy publicystyczne, z „Rozmowami o książkach” (tutaj) Iwaszkiewicza. Niemniej Włoch nadmiernie epatuje erudycją, podczas gdy Jarosław jest bardziej osobisty. Za to Ceronetti pisze otwarcie o seksualności, Jarosław – co może wydawać się dziwne – w gazetowych wypowiedziach raczej o niej milczy. Pierwszy jest głuchy na muzykę, drugi – prawie zupełnie nie dostrzega malarstwa (a jeśli dostrzega to fragmentarycznie i zupełnie inaczej niż Herbert). Obaj opowiadają o świecie, który się kończy, ale to Jarosław jest tym, który z odchodzeniem świata potrafił się pogodzić.
Najważniejszy dla mnie jest przypis, którego u Ceronettiego nie ma. Prowadzi mnie on do van Gogha, przy którym nie zważając na upał, zostaję.
1 Comment