dziennik podróżny 10/22

Szósta podróż do Portugalii (II)

Bonzai / Ocean trzeci / Mitologia / Król

Bonzai (Monte Clerigo)

Marzą mi się już tylko maleńkie ogrody. Trzepoczące się delikatne życie. Podstępy jeżowców, lęk kraba, mury muszli, lasy wodorostów. Ukwiały, które staną się kiedyś kamieniem, a tak są przerażone, gdy opuszkami teraz dotykam ich tkanki.

Klęczę sobie przed kamieniami na plaży.

Ocean trzeci (Bordeira)

Co roku w sierpniu mgła pożera ludzi i piach. Przychodzi znikąd i tam, gdzie jeszcze na piasku piliśmy w słońcu kawę, pozostawia wilgotne ślady na skórze. A ludzie – jak uciekają przed nią, z jaką nadzieją, że nigdy nie znikną.

Kraniec (Beliche – Przylądek św. Wincentego)

Na końcu Europy, który niknie w morzu wąska plaża otwiera się jak muszla. Hiszpańskie dzieci nic sobie nie robią z tego, że to koniec, krach, że dalej tylko Wyspy Szczęśliwe albo Atlantyda, urządzają po prostu olimpiadę w piasku. Nasze Dziecko jest stanowczo poważniejsze – na krańcu Europy wznosi monumentalne miasto:

zamek-twierdza, sześć pasów autostrad, katedra pod zamknięte niebo.

Toast (Casais)

Działo się to na kolacji wydanej by uczcić sezon letni, czwartek przedostatni już sierpnia. Usiedliśmy nieśmiało z portugalską rodziną: syn Gustaw nie interesował się gospodarką rolną, ojciec, mógłby być poważny urzędnik bankowy, z Porto, matka od osiemnastego roku życia jeździ do Algarve. Zgadywali skąd jesteśmy. Włochy? Nie. Niemcy? Niemożliwe (Niemcy siedzieli przy sąsiednim stole: stary wyrośnięty punk z czasów Niny Hagen). Mówcie w swoim języku – poprosili nas.

Na szelest ich odpowiedzieliśmy naszym szelestem. Polacy? – powątpiewała. Tak – przytaknęliśmy. Wtedy to się stało:

Ojciec, mógłby być poważny urzędnik bankowy, z Porto, uroczystym tonem – na nasze ręce – podziękował Polakom za to, co zrobiliśmy w czasie wojny. Nie wiedzieliśmy – mówił łamaną angielszczyzną – że można się tak wspaniale zachować. My też nie wiedzieliśmy – przyznaliśmy z rumieńcem.

Wojna była tak daleko, że aż niewidoczna. Trzy tysiące kilometrów, tyle co od nas do Syrii.

Mapa nieba (Casais)

Marzą mi się już tylko ogromne podróże. Z naszego tarasu widać wszystkie drogi, nawet tamte mleczne. Pokazuję Dziecku: tu jest Wega, tu Altair, tu Deneb. A ten jasny nad drzewem ma na imię Antares. A na wschodzie za wzgórzem właśnie wzszedł Jowisz.

Pierwsza litera B (Casais)

Skoro lekturę na cały tydzień przeczytałem, przelatując nad Pampeluną, zostały mi jedynie wędrówki po sieci. Poranek na tarasie:

Josef Breitenbach. W letnim zachwycie delektuję się jego archiwum (zob. tutaj). Wyznawałem już przecież kiedyś moją miłość do jego fotografii (zob. tutaj), ale gdy naprzeciw łagodne wzgórza i na horyzoncie Ocean, smakują jeszcze lepiej. Coś pomiędzy gładką rzeźbą a woskowymi figurami anatomów: delikatne włosy na śnieżnej skórze.

On dobrze pojął: cali jesteśmy z ciała.

Mitologia (João de Arens)

Wąska i stroma ścieżka zstępuje do skalnej zatoki. Żadnej drogi, może nawet i ścieżka była ułudą, skoro chwytasz się na niej kolczastych zarośli, aby nie potknąć się o kamień. Powiadają: jest jeszcze inna droga, pod niskim stropem jaskini, ale po paru godzinach zalewa ją Ocean i nie ma odwrotu.

Plaża należy do muskularnych bożków, którzy tutaj do słońca wystawiają swoje przyrodzenia. Kobiet nie jest wiele. Ta jedna, młoda boginka, wyszła z wody. Nadzy bracia osłaniali ją przed natrętnym wzrokiem, choć niewielu patrzyło: bożkowie bowiem wolą obcować ze sobą.

Kiedy następnym razem pójdziemy do piniowego lasu, być może wcale nie znajdziemy wąskiej i stromej ścieżki. Być może nie znaleźliśmy jej nawet i tym razem.

Sztuka odgławiania ryb (Portimão)

Wycieczkę do muzeum wymyśliło Dziecko. Trzeba było uważać na wracających z plaży, kręcić się po mieście, które nagle ożyło. Dziecko zabrało telefon i wzięło się za robienie sobie zdjęć. Na tych jedynie ma radosne miny. Większość powstała tylko w jednej sali o uroczej nazwie The Beheading Hall:

Tutaj zaczynał się pierwszy etap produkcji puszek, głównie z sardynkami. Pracę tę wykonywały przed wszystkim kobiety, które pod czujnym okiem Mistrza, zaczynając od bycia młodziczkami, wykonującymi proste czynności takie jak zawieszanie soli i ryb, stopniowo stawały się wykwalifikowanymi specjalistkami w „sztuce odgławiania ryb”.

Artystki odgławiania ryb.

Król (Portimão)

Pewnego poranka do Portimão przypłynął król. Król miał sumiaste wąsy, potężną sylwetkę, miłą żonę, królową, składany podróżny tron, tudzież wielką apteczkę, którą musiał za nim nosić służący: królewski pigularz. Ogólnie król wyglądał mało jak król: J. i M. nie zgadły, że nim był, kiedy przesłałem im jego zdjęcie jako zagadkę. Za to zamachowiec, który parę lat później trafił w niego, dobrze wiedział jak wygląda król i rozpoznał go bez problemu. Poza tym, że król był królem, był także oceanografem i pasjonował się fotografią.

Pozostawił po sobie w muzeum kilka zdjęć, w większość średnio wykadrowanych. Nie wziąłbym ich do siebie na instagrama, ale być może – gdyby istniał – na królewskim instagramie Carlos Fernando Luís Maria Victor Miguel Rafael Gabriel Gonzaga Xavier Francisco de Assis José Simão de Bragança zdobyłby mnóstwo lajków.

Tak w ogóle, to nie wiadomo, czy to prawda z królami, czy tylko jest to postać z przedrewolucyjnej bajki.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s