
dla M. i J.
Opisać własne miasto, które jest już cudze i obce, ale opisać je tak, jakby wciąż było na wyłączność. Jeśli traduttore, traditore, czyli tłumacz zdrajcą, jak uczył onegdaj profesor J.S.W., to o ile bardziej przewodnik po własnym cudzym mieście.
Dzielnica dworcowa (naśladowanie Yōko Ogawy)
Po wyjściu ze starego dworca kolei warszawsko-kowelskiej, oglądamy nową inwestycję: dworzec megalomaniakalny. Stoi na środku pustyni: drzewa zniknęły tu wcześnie i masowo, w nowoczesnych metropoliach z amerykańskich lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, nie ma miejsca na drzewa, tylko stal i beton. Zniknęły stare domy pamiętające stare fabryki (one też zniknęły) i zaczęto na zgliszczach. Autobusy jeżdżą spod dworca co godzinę, więc z megalomaniakalnego nie będą raczej częściej, zwłaszcza, że do środka Wyżyny nijak nie dojedziesz pekaesem (pekaesy zniknęły jeszcze przed drzewami). Tylko jednorożce będą hasać po potężnych halach. A teraz proszę pięć pustych pasów jezdni (i żadnego drzewa), nad nimi podobnie megalomaniakalny stadion drużyny, której największym sukcesem są wygrane ustawki z kibicami z Pobożna, bez odrobiny cienia.
Sławne widoki
Celem podróży jest zgranie własnego widoku z tym idealnym, próba jego odtworzenia. Widoki Lublina mają to do siebie, że w ostatnich latach przestały istnieć. I nie otoczono ich – jak we Włoszech czyni się z pięknymi miastami – łańcuchem rafinerii albo hut, nie, oszpecono je w sposób najzwyczajniej barbarzyński. Odnaleźć siedem wzgórz, na których spoczywa Lublin, podobnie jak Rzym i mnóstwo pomniejszych miast, jest zadaniem wymagającym sporego wysiłku.
Widok znad Wielkiego Stawu Królewskiego (upamiętniony na sławnej rycinie Hogenberga) przysłania galeria handlowa. Widok od Czwartku jest rozpaczą. Widok od Doliny Czechówki zasłaniają żurawie wchodzące w dolinę. Widok na Kalinowszczyznę – z rondem Dmowskiego pośrodku dzielnicy żydowskiej i stacją benzynową pod wzgórzem kirkutu. Widok na Czwartek: ostre zęby bloku na Unickiej. Widok na cmentarz na Lipowej przywalony cielskiem kolejnej galerii.
Kiedy bedekerem jest poemat Czechowicza, używa się wyimaginowanej topografii.
Łempicka
Opowieści o umierających z głodu wieśniakach wydawały się niedorzeczne, gdy Prospekt Newski wyglądał jak ogromna wystawa luksusowych towarów: może w tym tkwi mój problem z Tamarą Łempicką, że wyczuwam coś fałszywego, co tkwi w jej sztuce. Nie od razu każdy artysta musi głodować albo ululać się absyntem: nie o to chodzi. Wszystko, co robi T.L. wydaje się pod publiczkę.
Za pierwszym razem byłem jej życzliwszy, ale teraz uważniej czytam podpisy. Mogłaby być prababką Kim Kardashian wciskającej się w sukienkę Marilyn Monroe.
Kaplica
Wpatrywaliśmy się w sufit, próbując rozróżniać cheruby od serafów. Potem z nagła pojawiły się fantastyczne stworzenia, sklepienie zapełniło się szczegółami, o których śniło się jedynie mistrzowi Andrzejowi. Domy miały łapy. W rzece Jordan pływały dwuryby. Czyjeś oczy (tylko oczy pozostały z tamtego fresku) śledziły nasze poczynania. Echo niosło chichot. Jakiś szlachciura wydrapał podpis: tu byłem, tysiąc sześćset coś.
Hansen
Wileńska, zawsze się nudziłem, kiedy szli wybierać sałaty, tak jak my na halę. Było wówczas gwarno i pachniało zieleniną. W niedzielę pusto, tylko gofry takie same z bitą śmietaną, która się nie rozpływa. Oglądamy architekturę, utopię na zwyczajnym osiedlu. Wszystko powoli zapada się, jak tamto dzieciństwo.
Marzenie Hansena o pomniku w Auschwitz: zbudować ogromną betonową wstęgę przez obóz i pozostawić wszystko inne, żeby zapadło się, zawaliło i uległo wtórnej sukcesji.