Muzeum
Zanim otworzył drzwi, zeszło trochę. Wyglądał niesympatycznie. Zresztą skoro z łatwością strzela do zwierząt, czemu miałby nie strzelać do ludzi. Granica jest ledwo ledwo widoczna. Nie wiem do końca, czy było to muzeum, czy raczej mauzoleum. Zabijał i wypychał wszystko, co się ruszało. Wataha wilków, trzy niedźwiedzie. Daniel, co łagodnie patrzy. Jeż pod drzewem, bocian. Nawet motyle przyszpilał do białej gablotki. Nad ścianą z sarnich czaszek przybił tabliczkę Chronimy przyrodę. Lubił widać grać w oksymorony.
Droga
To teraz nic nie ma. Tylko wchodzenie i schodzenie. Wchodzenie i schodzenie. W uszach słyszę puls. Puls przyspiesza. Pierwszego dnia chyba umrę, a jeszcze nieopatrznie sprawdzam czeską mapę. Jak daleko? Daleko. Wchodzenie i schodzenie, i nic nie ma, tylko ścieżka. Ostatnia droga ratunku. A potem siedzimy i jemy batoniki na samym grzbiecie. Jest pięknie – stwierdza A. Próbuję uspokoić oddech.
Motyle
Każdej łąki motyle, połoniny ze skrzydeł. Szkoda, że nie mamy książki – mówi A. Byśmy je odróżniali: te małe pomarańczowe, te wielkie czarne z białą wstążką, i te z niebieskim połyskiem. Mówilibyśmy o motylach ze znawstwem. Tylko wieczorem, tylko wieczorem, kiedy nie mogę zasnąć krąży mi nad głową ćma.
Kalewala (podsłuchane pod Małą Rawką)
To jestem ja. Prawie ja. Ja nie mam siostry. Mam dwanaście lat i czytam „Kalewalę” z pięknymi ilustracjami. Biorę ją nawet w góry, żeby czytać. W plecaku mam jeszcze inne książki. Ci dookoła nic nie rozumieją. Ten siedmiolatek przy obiedzie patyk wbija w okładkę mojej „Kalewali”. Siedzimy akurat pod bacówką. Wyzywam go od najgorszych i się obrażam. Wiem więcej niż oni, banda kretynów. Muszę ją schować z powrotem. Ochronić przed smarkaczami.
Kolonie (podsłuchane pod Małą Rawką)
Zakonnice błękitne jak maryjki (choć jedna – twierdzi Dziecko – przypomina Jasia Fasolę) siedzą pod parasolami z napisem Leżajsk. Dookoła szuka na ziemi cienia ich zagubiona dzieciarnia, wszyscy noszą niebieskie czapeczki, ale nie takie jak błękit habitów. Nie obchodzą zakonnic z wzajemnością. Kłębią się w kolejce, po grześka albo tymbark, albo nalepkę, naszywkę, albo do toalety. Zakonnice pod parasolami doznają wniebowzięcia, niebieska hałastra nie wejdzie pod górę. Autokar czeka na parkingu zawieźć na następny parking. Tam lody (a zakonnice błękitne jak maryjki będą siedziały pod parasolami z napisem Leżajsk).
Omam
Opowiadają, że można ją spotkać na najróżniejszych szczytach. Może pojawić się na przełęczach albo w środku połoniny. Niektórzy nie mogą uwierzyć, że jest prawdziwa, traktują ją jako omam przemęczonych oczu. Ale tego upalnego dnia, daję słowo, natknąłem się na nią: kobietę wchodzącą na Bukowe Berdo w czarnych klapkach.
In illo tempore
W tamtych czasach (tamte czasy były mityczne) chodziliśmy po ocienionych górach, nabieraliśmy do butelek wody ze źródełek i w wiejskich sklepach piliśmy celestynkę albo tymbark z napisem pod kapslem. W tamtych czasach – opowiadam o tym, gdy jadę wąską drogą przez Nasiczne z dala od zatłoczonych parkingów – mieliśmy cały dom w plecaku, fioletową karimatę i śpiwór. I siano pachniało snem jak u poety. Gotowaliśmy glaję z ryżu i warzyw albo sałatkę z pekińskiej, oregano i piwa. W tamtych czasach, kiedy jeszcze nikt nie umarł.
Klara
To znaczy jasna: światło oczu naszego Dziecka. Rozmawiają w czwartkowy wieczór, jeszcze nie wiedząc, że jutro K. wyjedzie i się nie zobaczą, może nigdy więcej. Mają dom z poduszek: – Mojej babci umarł kot. – A mi umarła babcia.
Następnego wieczoru K. już nie ma. Nawet to nie płacz. Jeszcze, Synku, setki takich rozstań i żal ogromny, że czas płynie.
Muzeum inne
Pośród bidnych chałup pogórzańskich, bojkowskich, łemkowskich, ta zagroda wyrasta nagle jak prawdziwe dworzyszcze. Bieli się, a w środku tu gabinecik, tu sypialnia, miękkie poduszeczki, tu jadalnia z porcelaną i zestawem platerów. Zagroda plebańska. Dlaczego ksiądz jest taki bogaty? – pyta w końcu Dziecko. Brał od ludzi jak teraz – plączę się, ale w sumie może powinienem szczerze odpowiedzieć, że opowiadał im ciągle o wiecznym potępieniu i piekle, a potem monetyzował ich lęk. Nie, lepiej opowiem Dziecku o rabacji Szeli.
Ikona

Migdałowy Chrystus wyjął klucze i otwiera kłódki. Metaliczny szczęk zamków, niesie się Alleluja po pastwiskach, jak baranki usnęli rzymscy żołdacy. Jakby na połoniny zeszli nagle anonimowi mistrzowie ze wzgórz Umbrii, szlakiem wołoskich pasterzy (czemu nikt jeszcze nie opisał jak Paolo Rumiz wędrówki po łuku Karpat?)