Antonio Lobo Antunes, Zadupia

Mozambik, lata 70. XX w., ze strony portugalskich weteranów, źródło: hoteluniverso.wordpress.com

Gdybyśmy na przykład byli mrówkojadami, pani i ja (…) Może gdybyśmy mogli porozumieć się dotykiem niespokojnych ryjków, węszących po betonie tęsknotę za owadami (s. 21). Trzecia strona i natrafiam na te zdania i już wiem, że to językowy majstersztyk i równocześnie majstersztyk tłumaczenia, i że nie oderwę się już od „Zadupi” aż skończę czytać nienasycony narracją, a zdania będą falowały jeszcze we mnie, mięsiste, przenikliwe, okrążające. Opowieść o Portugalii, o wojennej traumie, o pe te es de, o dyktaturze, o wszystkich dyktaturach świata. Jest w niej coś białoszewskiego, ale jeszcze mocniej, jeszcze gęściej, jeszcze dobitniej:

Byliśmy rybami, jesteśmy rybami, zawsze byliśmy rybami, zrównoważonymi pomiędzy wodami, w poszukiwaniu niemożliwego kompromisu między bezkompromisowością a rezygnacją, zrodzoną pod znakiem Młodzieży Portugalskiej oraz jej żarliwego i głupiego patriotyzmu z puszki (…), szpiegowani przez tysiące dzikich oczu PIDE, skazani na konsumowanie gazet, które cenzura redukowała do melancholijnych pochwał z zakrystii prowincji Nowego Państwa, i rzuceni w końcu w paranoiczną przemoc wojny, w takt dźwięków wojskowych marszów i bohaterskich przemówień tych, którzy zostali w Lizbonie, walcząc, walcząc dzielnie z komunizmem w parafialnych grupach małżeńskich, podczas gdy my, jak ryby, jeden po drugim umieraliśmy na zadupiach (s. 110).

Obraz narodowo-katolickiego państwa, w którym fanatyczne modlitwy współgrają z gwałtami i egzekucjami dokonywanymi przez tajną policję, a wszystko to podlane jest patriotycznymi frazesami o wielkości (Angolanasza panie prezydencie i vivapatria oczywiście). I ta pewność, pewność, że na zadupia trafiają zwykli ludzie, podczas gdy funkcjonariusze i ich pociotki obrastają sadełkiem na ciepłych posadach w Lizbonie, pokrzykując co jakiś czas: murem za mundurem.

Bo tak od środka wyglądają dyktatury, tak wygląda faszyzm, choć nie pozwalamy go tak nazywać i dobry dziadzia Salazar bardzo kocha swoją ojczyznę. Ciekawe czy limuzyna wozi go prosto z kościoła na sygnale jak tu?

(tłum. Wojciech Charchalis)

1 Comment

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s