
Wstyd się przyznać, ale moja znajomość poezji Jarosława była dotąd punktowa. „Piosenka dla zmarłej” – maksimum tego, co może osiągnąć poeta, zostawiając w umysłach czytelników modlitewną frazę; potem „Plejady”, które mamroczę zawsze, kiedy dostrzegam je na nocnym niebie (czyli na Turbaczu albo na wzgórzach Monchique); i jeszcze „Noc sierpniowa” – wiersz wyjątkowy, na specjalne okazje: w życiu wypowiedziałem go dwa razy: opisując nasz ślub i narodziny Dziecka. Poza tym istniały dla mnie te późne wiersze, jak sądziłem najszczersze, pełne pogodzenia się ze światem jakby fragmenty medytacji albo zagubionego apokryfu Koheleta. „Muzykę wieczorem” nagrał Czyżykiewicz, wdrukowując w słuchaczy całe Jarosławowe frazy. Ten ostatni Iwaszkiewicz stał się mi najbliższy (zawsze byłem starszy od tego, co wskazuje metryka).
Dzięki przedmowie Radosława Romaniuka „Wybór poezji” zaczyna być podróżą, a nie po prostu zwykłą książką z wierszami. Niby biografię Jarosława znam już na wylot, ale połączenie wydarzeń z jego życia z poszczególnymi wierszami, nawet za cenę rozbioru tomików na części pierwsze, zupełnie zmienia odbiór poezji. To, co Jarosław pisze, staje się historią miłosną, a właściwie kolejnymi historiami miłosnymi. Dopiero czytane w kluczu biograficznym kolejne frazy odsłaniają to, co miało pozostać niewypowiedziane.
Rytmiczna liryczność staje się otrzeźwieniem w tę okropną jesień polskich bagien. I nieważne zakorkowane miasto, i ziąb, gdy czytasz Zastanów się człowieku, pierwszy śnieg już leży. Ważne są tylko uczucia i ich adresaci, jakże ich niewielu, za to jak mocno. Ale potem otrzeźwienie przechodzi, kiedy rozumiesz, że Jarosław odkrył już dawno to, na co cierpimy dzisiaj:
Nie dla nas mądrych rozmów gwar.
I słowa cios, i dysput żar.
A dla nas zawiść, kłótnie, srom,
Rozgrzany szynk i zimny dom.
Między nami a Europą leży niewidzialna granica, choćbyśmy się nie wiem jak starali, nie zdołamy jej przekroczyć. Powtarza się wniosek z pesymistycznych „Czerwonych tarcz”.
(red. Radosław Romaniuk)
1 Comment