Babylon Berlin (sezony 1-3)

Tak jak poprzedni rok zarazy stał pod znakiem „Genialnej przyjaciółki”, tak w tym oglądaliśmy wieczorami – dość długo, bo z trudem udaje nam się oglądać seriale – „Babylon Berlin”. Tęsknota za Berlinem nasila się po nim stanowczo, a klimat schyłkowej Republiki Weimarskiej pcha człowieka w analogie.

Za konserwatywną rewolucję! – toast wzniesiony przez pułkownika Wendta przywodzi na myśl od razu te perły intelektualnej publicystyki sprzed jakichś piętnastu laty, kiedy prawicowi intelektualiści prześcigali się w wizjach konserwatywnej IV Rzeczypospolitej. Kwitło tego sporo w okolicach „Teologii Politycznej” czy nawet „Dziennika Gazety Prawnej”: opowiadano chętnie o idei jagiellońskiej, o unikającej pedagogiki wstydu polityce historycznej, o silnym państwie, oczyszczonym ze złogów postkomunizmu (wówczas rozpadającego się w niesławie rządów późnego Millera). Wszystko to wydawało się takie niewinne i idealistyczne. Konserwatywna rewolucja Legutków, Rokitów i Gowinów. Popatrzcie, drepczemy właśnie po zgliszczach republiki.

Konserwatywna rewolucja Wendta z perspektywy wczesnej jesieni 1929 roku też wydaje się wspaniałym marzeniem. Odbudowane upokorzone państwo, nowe państwo, już nie zapyziałe cesarskie Niemcy; czystość myśli i mowy, żadnych żydowskich naleciałości; piękno i harmonia, i siła, z powrotem siła. Owa konserwatywna rewolucja – ten Wielki Projekt – wymaga poświęceń. Można by wywołać zamieszki i obwinić kogoś innego, można skrycie pozbyć się politycznych przeciwników, można wykorzystać jeszcze skrajniejszych konserwatystów w brunatnych mundurach do własnych celów.

Ucywilizowanie konserwatywnej rewolucji blisko wiek później oznacza w głównej mierze odrzucenie skrytobójstw. Wywoływanie zamieszek i obwinianie skłóconej opozycji – pułkownik mógłby się uczyć od rządzącej partii; promowanie spadkobierców brunatnych mundurów – och, przecież idziemy w jednym marszu i płyną dotacje; Ba, pułkownik Wendt mógłby się zdziwić jak w sposób bezczelny przejąć instytucje państwa bez jednego wystrzału.

Przyznam oglądanie „Babylon Berlin” i rozmyślanie o upadku Polski to rodzaj masochizmu, zostawmy więc Wendta w spokoju.

Pokrótce „Babylon Berlin” jest produkcją perfekcyjną. Wszystko tu gra, poczynając od uwodzącej widza sceny tanecznej w s1e2. Jeśli choć trochę podziwia się niemiecki ekspresjonizm, nietrudno dostrzec, że całe kadry wycięte są jakby z obrazów Maxa Beckmanna, czy Otto Dixa. Jeśli ktoś, jak ja, chce obejrzeć na żywo lata dwudziestego ubiegłego wieku, to od serialu nie może się oderwać. (A nic przecież nie wspomniałem ani o fabule, ani o grze aktorów!)

(Sprawdzam, i jak się okazuje, od ponad czterech lat porównuję tamten Berlin z tą Warszawą. Może jestem zbyt kasandryczny:

Fiakier odwozi rozochocone towarzystwo z kabaretu. Grubo po północy wysypują się goście z kawiarni na Korso Południowo-Wschodnim. Młody bez pachnie na tle art deco. Nikt tutaj nie wie jeszcze, że pewien weteran Wielkiej Wojny planuje swoją zemstę za lata bycia nikim, że chłopcy szyją mundury i ćwiczą strzelanie a Emil Nolde marzy o oczyszczeniu sztuki. Dzielnice z lat dwudziestych ubiegłego wieku oglądam myśląc o Warszawie teraz.)

Dlaczego więc portret Augusta Bendy, spytacie, a nie dzielnej Charlotty albo magnetycznego Ormianina? Bo Benda jest prawym demokratą, wzorcowym urzędnikiem republiki, postacią nie do zniesienia dla konserwatywnych rewolucjonistów, przedkładającym nad Wielki Projekt, takie wartości jak prawo międzynarodowe czy konstytucja. W ostatecznym rozrachunku, konserwatywna rewolucja i ta w wersji pułkownika Wendta, i ta nadwiślańska, musi się pozbyć wszystkich pokroju Bendy. Tylko pozbawieni skrupułów mogą ją doprowadzić do końca (spojler: koniec rewolucji pułkownika Wendta ma miejsce w maju czterdziestego piątego; koniec naszej – kto wie).

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s