Dziennik. Czwarta podróż do Portugalii (II)

Osiem nocy

(Ja) Miałem nauczyć się portugalskiego. To było na samym początku zarazy. Mieliśmy po niej wyjść z domów mówiąc językami i grając na instrumentach. Oczywiście nie wyszliśmy. Jeździmy nadal po omacku. Bom dia, obrigado. Kiedy trzeba wypowiedzieć Odeseiże albo Łoao, rumienimy się ze wstydu.

wp-1599295146178.jpg

(Amoreira) Trudno ich odróżnić od zwykłych plażowiczów. Gdy fale odsłaniają na chwilę kamienne drogi, z kąpielówek wyciągają malutkie nożyki i nuże nimi na muszle. Jakby weszli do lasu, bo w swym zacięciu bardzo przypominają naszych grzybiarzy: wynoszą pełne siatki skorup. Bardziej ambitni chodzą z wiaderkiem, co jakiś czas trafić się może również ośmiornica.

(Aljezur) Kierownik sali wywołuje. Spod cienia obserwujemy rzeczne żółwie. Gomoza zakreśla nazwisko z listy. Tylko dziewczynka pod stołem nic sobie z tego nie robi: jest królewną, kierownik sali co najwyżej może być jej podczaszym.

wp-1599313386770.jpg

Siedem nocy

(Claudia) Mieszkaliśmy koło przetwórni ryb. Odzywały się syreny. Kobiety wybiegały z domów, bo oznaczało to, że kuter przypłynął.

(Odeceixe) Mapa plaży jak mapa nieba. Bliźnięta. Zwillinge. Znak zodiaku na familijnych wakacjach. Skaczą do rzeki. Zielone ich doliny. Mapa plaży jak mapa ciała.

(Odeceixe) Spośród słynnych widoków (oznaczonych zapewne w przewodniku, którego nie mamy, co najmniej jedną gwiazdką) jest wiatrak górujący nad miasteczkiem. Para pozuje wytrwale, zdjęcia – co za romantyzm. Ostrożnie, ślisko – woła A., lecz za późno. Na kolanach wjeżdżam przed ich samowyzwalacz.

(Marmelete) Pan kapitan lata temu osiadł na mieliźnie stacji benzynowej. Na zazwyczaj pustej drodze tłoczno, trudno o miejsce, szeleszczą całe rodziny. Pan kapitan pamiątki z kolonii ustawił nad barem, obok zawiesił wycinki recenzji (pyszna monczikańska wieprzowina!) W wolnych chwilach robi z serwetek żaglowce: jeden wręcza Dziecku, które właśnie przysypia. Kolacje są tu długie jak żegluga do Mozambiku albo i na Timor.

Sześć nocy

(Antoni) Łopatkę do ciasta nazywamy salazarem, bo zgarnia wszystko: mąkę, oliwę, jogurt, sok pomarańczowy, jajka od miejscowych kur (od Marilyn Monroe i od tej drugiej aktorki), dwadzieścia jeżyn odmierzonych przez Dziecko. Ach, Salazar, dyktator wagi lekkiej: chwilowa myśl o Polsce (odgoń!)

(Ja) Z domniemanych końców świata ten był nadzwyczaj widowiskowy: znad Oceanu nadciągnął wał chmur, prawie wojsko anielskie, pożerając po drodze horyzont, elektrownie wiatrowe, zachodzące słońce. Mimo wszystko: jest kolejny ranek.

(Portimão) Zaczynaj od przedmiotów drobnych, mało znaczących, nie od wielkich jak zwykło zaczynać się w Polsce. Muzeum zbuduj ku czci puszek sardynek. Tymi puszkami opowiadaj tak, aż ludzie się wzruszą

Każda fabryka miała własny dźwięk i rozpoznawaliśmy swój. Encarnação miało gwizd, Feu wyło syreną, Facho gwizdało, ale odmiennie. W S. José było inaczej: jeden z pracowników objeżdżał okolicę na rowerze, dmąc w muszlę (Alice Sousa)

Od tego momentu starałem się codziennie kupować w aljezurskim supermarkecie puszkę sardynek na kolację.

1 Comment

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s