Miljenko Jergović, Sarajewskie Marlboro

399752_441779159208035_1383618261_n
źródło: https://www.facebook.com/Sarajevo-Under-Siege-92-96-252027648183188/

Była gdzieś całkiem blisko, ta wojna, ale program nauczania nie sięga do niej, jakby hołdując zasadzie, że po II światowej nigdy więcej nabrało mocniejszego znaczenia. A przecież były telewizyjne obrazy oblężonego miasta, ludzi rozszarpanych w kolejce po chleb, parków wycinanych na podpałkę i rodzin, które odkrywszy z nagła swoje pochodzenie, podrzynały sobie gardła. I gardła sąsiadów.

Oglądaliśmy z bezpiecznej odległości czterech granic miasto w kotlinie, które oblężone powoli umierało. Miasto ze środkowoeuropejskich marzeń, gdzie Franciszek Józef został zastąpiony przez Titę, a potem zjawiła się – wracam ciągle do niej nieistniejącej ex definitione – myśl narodowa.

I ta myśl uderzyła moździerzami, granatami i nabojami snajperskich karabinów w szczęśliwe miasto. Nikt się nie spodziewał, tak jak we wrześniu trzydziestego dziewiątego, gdy Jarosław przedzierał się na czworakach przez las, uciekając z Warszawy.

Ale Jergović nie przywołuje w mojej pamięci opowiadań Iwaszkiewicza, raczej Tadeusza Borowskiego z jego banalnością śmierci. Pisane w oblężonym Sarajewie teksty przypominają dziennik z pułapki.

W opowiadaniu „List” autor wkłada w zdania piszącego cały wykład historii oblężenia. Czytany po bez mała trzydziestu latach od tamtej wojny, pozostaje oskarżeniem nas sprzed telewizorów, oglądających śmierć i całkowicie na nią uodpornionych.

Na początku wierzyliśmy, że od Zła trzeba się na wszelkie sposoby różnić.

Każda nowa śmierć była nową nadzieją w cierpieniu, wiarą, iż groza zostanie powstrzymana przynajmniej dlatego, że przekroczyła granice dobrego smaku.

Pamiętasz rozpacz, która wtedy nastąpiła.

Jeśli nie zostało zaakceptowane ich Dobro, to zostanie zaakceptowane ich Zło.

Czy nasza wycieczka do Sarajewa nie miała w sobie czegoś wstydliwego? Czy przypadkiem nie chcieliśmy oglądać śladów po jeszcze dość świeżych kulach i czerwonych kleksów na chodnikach? Łaziliśmy po białych cmentarzach, tych, z których widać całe miasto i z których można było strzelać w dolinę. Szukaliśmy widoczków znanych z telewizji. Dziwiliśmy się, że w tym wojennym skansenie znów tli się życie.

W świecie, takim, jaki jest, istnieje jedna podstawowa zasada, ta, którą Zuko Džumhur wypowiedział z myślą o Bośni, a która sprowadza się do tego, że zawsze musisz mieć dwie spakowane torby. Musi się w nich zmieścić cały twój majątek i wszystkie wspomnienia. Cała reszta już została utracona (s. 121).

(tłum. Magdalena Petryńska, Miłosz Waligórski, Maciej Czerwiński)

2 Comments

Dodaj komentarz