
jak z automatu ten poniedziałek. nagłe załamanie
światła na szybie, pogoda. szarość. smak życia jakiś niewyraźny. mówią, że będzie padać do dwudziestej drugiej.
co robisz? – pyta A.
jakieś pisemko. ale ogólnie smętne rozmyślania – odpowiadam.
smog, mgła, czy papierosowy obłok. trzy rzeźniczki na schodach w białych fartuchach – pędzę rano do tramwaju – myją z krwi ręce.
jestem starcem, ona zuzanną. jestem skradającym się niecierpliwie kotem.
dziwne sny w nocy z wtorku na środę: umiłowałem bezdomnych z pętli piaski.
nocą wracam z marek, w radiu kasia kowalska. nie, żebym ją kiedyś specjalnie lubił. nigdy nie była myslovitz ani cohenem. ale przyznajcie, że jest to powód do niepokoju: dwudziesta piąta rocznica jej debiutu.
ta wiosna wydaje się już tak daleko.
znaki: sprzątając urzędowe pudła, znajduję w jednym z nich reprint tomiku
„o centaurach”
chcesz ciągle być hołubiony – wyrzuca mi wieczorem A., która nie czyta bloga. ale odkrywa we mnie pierwiastek jarosławowy, którego sam nie potrafiłem rozpoznać. trafia w punkt.
w melancholii jest dużo prawdy o życiu – mówi w radiu moja ulubiona malarka.
