(Max Liebermann, Córka artysty Käthe czytająca w fotelu, 1893/1895,
National Gallery of Art, Waszyngton D.C.)
„Berlińskie widoki” są pięknie wydaną miniaturą o zachęcającym tytule i rozczarowującym wnętrzu. Berlińskie widoki, coś, co kolekcjonuję: zawsze przywożę z podróży do Be. świeże obrazki, mnóstwo notatek, fragmentów, chwil.
„Teatr ciszy” to była książka nie do zniesienia egzaltowana, „Tryptyk oksytański” z kolei był Księgą na pograniczu literatury i sacrum, natomiast „Berlińskie widoki” są pisane od niechcenia. Mam dziwne przeczucie, że autor był na jakimś stypendium i na jego podsumowanie musiał coś napisać. Przygotował więc wypracowanie na dwadzieścia sześć stron. Bardzo mu się nie chciało więcej, a był dedlajn i w limicie słów się zmieścił.
Te topole przypominają mi sylwetkę Kanta (s. 7) – wszystkie wady „Berlińskich widoków” zawierają się w tym jednym zdaniu. Nieznośna ułuda wysokiego stylu, popis erudycji autora, który równie dobrze ten autoteliczny esej mógłby napisać o Żoliborzu, Paryżu albo Płocku.
A jeśli szukasz berlińskich widoków, lepiej zajrzeć do Michaela Schulza na Instagram: tutaj.