1. Wstęp do Paryża
Po siedemnastu latach nie wywołuje u mnie takiego wrażenia, jakie powinien. Na przykład Montmartre wyłania się zza mrówkowca nad torami, który u nas nazwalibyśmy pekinem.
Jarosław przyjeżdża studiować języki orientalne. Bardzo szybko jednak porzuca perski i daje się uwieść miastu (sam zapewne również uwodzi). Księżna Guermantes wydaje przyjęcie. Poszukuję w Paryżu czasu utraconego nad książkami.
2. Rue St. Roch
W kościele śpiew (zaglądam: próba chóru). Hotel obok, portier do kluczy dodaje małe oko opatrzności. Kręte schody. W pokoiku przytulny postimpresjonizm. (Och, nie ma wanny, choć tak bardzo lubię).
3. Krajobrazy późnego kapitalizmu
Witryny są fotogeniczne, prawdziwe dzieła sztuki. Można by je w galeriach, zresztą osiągają zawrotne ceny. Ci, co siedzą pomiędzy witrynami w śpiworach bywają również fotogeniczni (ten koło Louisa Vuittona w kostiumie białego misia) przyznaje moje zawstydzone oko.
4. Sérénité
Nawet szarość ludzi w metrze, przy bliższym przyjrzeniu, okazuje się być skromną elegancją. Toteż samemu jeść nie wypada tutaj, gdzie posiłki sprawuje się jak wieczorne nabożeństwa. Prawdziwą wdzięcznością darzę więc to miejsce, w którym u czarnoskórego barmana zamawiam (jak w mieście na literę B.) frytki i pszeniczne piwo.
5. Po schyłku
Opowiada Niemka z Aix-la-Chapelle: mieszkam w kaplicy, mam bardzo ładne na sklepieniu szesnastowieczne freski. Dziś obudziły mnie dzwony, ależ to niesamowite.
(Po raz pierwszy na spotkaniu podniesiony zostaje problem porzuconych kościołów i klasztorów, które nie mają już właścicieli zdolnych do ich utrzymywania. Nieodwracalnie pustoszeją razem ze swoimi dwunastoma świętymi wspomożycielami i jedenastoma tysiącami dziewic.)
6. Potrzeba ciepła
Drugą, co do ważności (po odpowiedniej ilości światła) troską biblioteki okazuje się być zapewnienie czytającym ciepła. To dlatego pod stolikami – opowiada pan bibliotekarz – biegną rury. Zziębniętym wydaje się czerwone koce z półek pomiędzy książkami.
7. Krąg pierwszy
Gwar dzieci. Szkoły na ulicy św. Rocha należą raczej do zamożnych. W przedszkolu – tak jak w naszym – przypadek szkarlatyny. Ranki są tutaj domeną ojców. Miasto dzieli się na kręgi, spaceruję po tym najbardziej wewnętrznym, najbardziej szczęśliwym.
(Jak daleko ci z tego kręgu, dojechali rerem?)
8. Praktyczny przewodnik po Paryżu
Za wcześnie zobaczyłem Paryż. Nie byłem przygotowany dwadzieścia dwa lata temu (zapiski w dzienniku). Nie nauczyłem się go zwiedzać, bo wtedy myślałem, że miasta opisują przewodniki, a samo zwiedzanie jest rodzajem gry, w której należy zaliczać kolejne muzea, kościoły i inne atrakcje, którym przewodnik przyznaje co najmniej jedną gwiazdkę.
Miasta opisują się same przez się. Należy tylko dać się prowadzić ulicom. Fontanna na skwerku i figurki na wystawie japońskiej restauracji mogą mieć znaczenie większe niż witraż katedry. Miasta nigdy nie poznasz (jesteś tylko przechodniem), ale lepiej, żebyś ograniczał trasy podziemne, wybierając spacer piechotą albo (nie dotyczy wewnętrznego Paryża) tramwaj. Papierowa mapa sprzyja myśleniu. Pozwól się zachwycić zwyczajnymi rzeczami.
9. Strona Swanna
Wyobrażam sobie, że właśnie tym pałacu księżna G., ale potem sprawdzam pałacową historię i odkrywam, że to raczej miejska siedziba Swanna, kolekcjonera rzeczy pięknych (stąd osioł rzekomego Botticellego w sali zwanej muzeum włoskim).
Obecnie pałac przypomina naturalnej wielkości domek dla lalek. Właściciele musieli gdzieś wyjść: w sypialni zapomnieli pogasić światła. O tym może wiedzieć więcej dziewczynka z gołąbkiem, ale uśmiecha się szelmowsko i milczy – rzeźbiarz zawstydził się nieco – lepiej chyba nie dopytywać marmurowych dziewczynek (Muzeum Jacquemart-André).
10. „Hammershøi, le maître de la peinture danoise”
Losy ich trzech są równoległe. Marc, Macke, Niemcy i starszy od nich Hammershøi, Duńczyk, którego kiedyś pokazała mi Jo. Poza jego rodakiem, Kierkegaardem, nikt chyba tak dobrze nie odmalował melancholii. Malowanie melancholii polega także na tym, że światło pada do pustych pomieszczeń, których właściciele musieli gdzieś wyjść.
A może chodzi o to, że owe przedmioty, owe puste ściany nas przeżyją? A może, to – czego nie umiem wyrazić – że tak wygląda zwyczajność? Do pierwszej tezy skłania fakt, że H. kadrował ujęcia: malując pozbywał się zbędnych przedmiotów, wycinając jedynie fragment tak, żeby doprowadzić do zetknięcia człowieka i rzeczy, nietrwałego i trwałego. Do drugiej – to, że malował w kółko to samo mieszkanie i tę samą kobietę, Idę, własną żonę (kiedy wybrałem H. do zilustrowania książki o służących, myliłem się zatem).
A., której wysyłam zdjęcia, pisze, że są ponure, ale H. wydaje się wiedzieć o życiu więcej niż my. Wybiera biel, szarość i fiolet, innych kolorów nie ma. Zetknięcie na wystawie H. z innymi duńskimi malarzami, ulegającymi ówczesnej modzie na malowanie scen z wnętrz. Kiedy jemu udaje się wydobyć smutek codzienności, inni uciekają w głupiutką sielankę. To H. ma, koniec końców, rację.
11. „Franz Marc / August Macke. L’aventure du Cavalier bleu”
Wystawa z nowojorskiego Neues Museum jest kolorowa, tak jak tylko kolorowy może być ekspresjonizm w wykonaniu obu wiecznych młodzieńców. Brakuje w niej tylko dopowiedzenia: wyjścia z sali w ciemność Wielkiej Wojny. I tak jak, zwiedzając łódzką wystawę (tutaj) domagałem się Marca i Macke, tak tutaj, chciałbym zobaczyć na końcu pole bitwy, ostatni akord, aby zrozumieć na czym polegał los tego pokolenia. Na nic te kolory, to H. przewidywał lepiej.
Zanim ostatnia sala i rok tysiąc dziewięćset czternasty, oglądamy obfitość obrazów. Urzekająca jest w nich ta paleta barw tęczy kompletnie różna od szarości, bieli i fioletu H.: zabawki małego Waltera, syna Augusta, rudy kot za drzewem, przerażony zając. Pisałem, gdy doznałem olśnienia dawno temu: ekspresjonizm wyraża relację artysty do przedmiotu lub do osoby, coś, co potrafię odczytać i odczytuję właśnie jako życie. Odczytywanie życia to jest właśnie to, co robię w podziemnym bunkrze Muzeum Oranżerii.
(25-27.03.2019)