
Trzy poetki w Nowym Jorku (Sylvia Plath, 1954 (c) Estate of Aurelia S. Plath; Patti Smith w hotelu Chelsea, 1971, zdj. David Gahr; Diane di Prima, 1960 (c) Fred W. McDarrah)
Sylvia, jak na prowincjuszkę przystało, jest grzeczna, wszystko przepisowe: sukienki za kolano, randki i odprowadzanie do domu. Nowy Jork też jest grzeczny: eleganckie przyjęcia, stroje wieczorowe, koleżanki poszukują męża. Z używek tylko alkohol, jeśli przeholuje, pozostaje wstyd. Nie warto byłoby wspominać to lato, gdyby nie neuroza Sylwii i próba samobójcza zaraz potem.
Kiedy Patti z prowincji przyjeżdża do Miasta wszystko jest inaczej niż było w żurnalowej opowiastce Sylvii. Ten Nowy Jork jest biedny, ale pełen życia: Jimi Hendrix wchodzi do klubu, Allen Ginsberg podrywa Patti, myśląc, że ta jest chłopakiem, w kącie pije Janis Joplin z ekipą. Czasem ma się wrażenie, że Patti i Nowy Jork to jedno i to samo.
Diane, 1954 (?)
Allen Ginsberg wypina tyłek. W mieście, w którym przed momentem była Sylvia w kremowej sukience (a może nawet w tym samym czasie, nigdzie nie ma daty), Diane porusza się w dziwnym świecie kamienic bez kanalizacji i klubów należących do włoskiej mafii (jakże to inne od redakcji „Mademoiselle”), heroiny i seksu. Podczas tych przyjemności wszyscy czytają i słuchają Bacha (co za czasy!) Tupot szczurzych nóżek w kuchni. Jack Kerouac rozpina nad Diane rozporek.
Ponoć pornografia, pisze autor posłowia, nie jest elementem autobiografii. Mnie przede wszystkim nudzi: może to utrata wrażliwości, może to kwestia słownictwa: nie da się – widać po tłumaczeniu – po polsku pisać o seksie bez popadania w pułapkę terminów medycznych albo wulgaryzmów, co, koniec końców, rozbawia.
A przecież wszystko jest poezja. (Ten wpis miał być też poezja, próbą eseju, a jest tylko wpisem. Nic nadzwyczajnego, choć wszystko mi się przyśniło).
2 Comments