Dla tych, co popadli w rutynę i rutyną się martwią:
Pomyśleć tylko, że i my mogliśmy wieść zwyczajne życie ze złamanymi sercami, awanturami i rozwodami. Są przecież na świecie obłąkańcy, którzy nie mają pojęcia, że właśnie to jest normalne życie i że do niego trzeba wszelkimi siłami dążyć. Czego nie oddałoby się za taki dramat! (s. 35)
To nie jest dobra pora na wspomnienia Nadieżdy Mandelsztam. Boję się, że czegoś nie zauważymy, coś miękko nadejdzie a potem będzie za późno na narzekania, bo nie każdy autorytaryzm zaczyna się wielkim bum i czołgami na ulicach. Paraliż sądu konstytucyjnego, uczynienie wszechmocnym ministra sprawiedliwości, blankietowa zgoda właściwie na nieograniczoną inwigilację, propozycje zniesienia zakazu wykorzystania dowodów nielegalnie zdobytych i karanie za obrażanie Państwa i Narodu (wielkimi!). Do tego wszechobecna, sącząca się propaganda i szukanie wrogów. Chyba to ostatnie przeraża najbardziej, jeśli się sporo czytało o caudillos i juntach generałów, a teraz jeszcze Mandelsztam.
Autorytaryzm nie mówi o sobie, że jest autorytarny, o nie, przymila się do ciebie, opowiada niestworzone baśnie i każe węszyć, kto wróg. Może literaci, co piszą niepochlebne wiersze? Może studenci, co spiskują i mają Che w głowie? Może ty? Może ja?
O, tak! „Ja” jest największym wywrotowcem, dywersantem w zdrowym ciele. Pozbądź się „ja”. Niech się stopi w narodowej, proletariackiej albo jeszcze jakieś innej masie. Będzie wreszcie siedzieć cicho, szybko się przyzwyczai i pokocha rękę, która raz karmi, a raz uderza batem.
Boję się, że zupełnie inaczej będę czytał Nadieżdę Mandelsztam za kilka lat.
2 Comments