1.
To najważniejsza dla mnie naukowa lektura tego roku. Nie wyobrażam sobie teraz, zwracając szczególną uwagę tym Czytelniczkom i Czytelnikom, którzy o Polsce chętnie dyskutują, żadnej dyskusji o Polsce, jej przyszłości i rozwoju, jej polityce, w tym polityce zagranicznej, bez uwzględnienia tez Jana Sowy.
Wiem, że to tylko jedna z wielu całościowych propozycji wyjaśnienia Polski, ale tak zachłannie ją czytam, bo okazuje się być zbieżną z moimi intuicjami, niepopartymi Saidem i Lacanem. Autor bloga zauważał m.in. że jesteśmy barbarzyńcami spoza limesu, odwracamy się plecami od Morza Śródziemnego a patrzymy w stepy (tutaj) i że tym, co kieruje nasz wzrok magnata na czarnoziemach patrzącego na swojego chłopa (tutaj) ku wschodowi jest tęsknota za ukraińskimi dworkami (tutaj). Nasza polityka wschodnia jest więc zupełnie nieracjonalna, bo oparta na nostalgii i mitach. O tym wszystkim, tyle że mądrzej, pisze Jan Sowa. Jak nadejdzie era właściwej polityki historycznej, „Fantomowe ciało króla” trafi na indeks.
2.
Sporo tez Sowy wzbudzi przerażenie u osób naćpanych polską mitologią. Bo nagle okazuje się, że wcale nie byliśmy i nie jesteśmy wielcy. Należymy do państw niewydarzonych (s. 18), których nie objęło dziedzictwo Cesarstwa Rzymskiego. Sowa cytuje Gombrowicza: ten naród bez filozofii, bez: świadomej historii, intelektualnie miękki, duchowo nieśmiały (…) rozlazły naród lirycznych wierszopisów, folkloru, pianistów (s. 19).
Na marginesie: wczorajsze wydarzenia na Węgrzech dziwnym trafem pokazują – jak chce autor książki – że Polska jest tylko przykładem, a te same zjawiska dotykają inne kraje z pasa ziemi, pustki między Wschodem a Zachodem. (Bo, o zgrozo, Rosja się do tej grupy nie zalicza, Sowa zresztą sporo pisze o polsko-rosyjskiej rywalizacji).
3.
Kilka punktów do dalszej dyskusji (nie będę się rozpisywał, bo lepiej przeczytać i dyskutować): (a) od śmierci ostatniego Jagiellona Polska istniała tylko teoretycznie, stanowiąc w rzeczywistości federację magnackich dominiów (…) parodię demokracji w nowoczesnym sensie tego słowa, ponieważ z zasady wykluczała z udziału w rządzeniu radykalną większość społeczeństwa (s. 37); (b) unowocześnienie Polski stało się możliwe tylko dzięki państwom, które dokonały rozbiorów. Sam upadek państwa (de iure, bo jak udowadnia autor de facto Polska nie istniała już dawno) był nieunikniony z uwagi na to, że fantomowa Rzeczpospolita była skansenem w gwałtownie unowocześniającej się Europie; (c) Akt Unii Lubelskiej można porównać z ustaleniami Kongresu Berlińskiego z 1885 r.; umożliwił on kolonialny wyścig magnatów na wschód (a jak twierdzili Sarmaci, przybyli oni ze wschodu lub z południa by panować nad miejscowymi chłopami i mieszczanami) i zbudować gospodarkę podobną najbardziej do gospodarki Ameryki Łacińskiej. Zresztą monokultura zbożowa oparta na niewolnictwie do złudzenia przypomina monokultury bananowe bananowych republik Karaibów.
Nie byliśmy wielcy. Nasza historia stała się tak wspaniała w XIX w., gdy zbudowaliśmy mity potrzebne dla tworzenia tożsamości.
4.
W XVI w. polska szlachta dokonała wyboru geopolitycznego, który determinuje do dziś naszą politykę. Zamiast zdecydowanej ekspansji na Północ (czego nie zrobiła, bo kupcy holenderscy płacili nadal dobre ceny), postanowiła rozbudować terytorialnie potęgę państwa na południowym wschodzie.
Od tej pory zaczyna się to dramatyczne coś, co będziemy nazywali ideą jagiellońską, Międzymorzem, koncepcją ULB Giedroycia, wreszcie partnerstwem wschodnim. Mityczne myślenie mówiące o tym, że mamy misję do spełnienia na Wschodzie: Polska zawsze dążyła do reprezentowania Zachodu przed Wschodem (…) co znamienne, Polacy w minimalny sposób przyczynili się do gromadzenia systematycznej wiedzy na temat Wschodu (s. 378).
Nic bardziej aktualnego, gdy czytamy o polskich pomysłach na nowe formaty rozmów i pamiętamy kluczową rolę ministra, co chciał na wojenkę z Rosją ruszać raz dwa. Nic zresztą nowego, bo od czasu Dymitriad, ustawicznie o tym Wschodzie marzymy, nawet nie pytając zainteresowanych mieszkańców Wschodu o ich zdanie.
5.
Sowa pokazuje jak historycznie niebezpieczną jest ścieżka podążania za mitami i nostalgią. Coś, co nie pozwoliło magnaterii zrozumieć, że likwiduje własne państwo. Życie urojonym życiem i urojoną wielkością uodparnia nas na rzeczywistość i hamuje jakąkolwiek zmianę. Celują w tych urojeniach – znowu się czepiam, ale czytałem – polscy biskupi, którzy opisują Polskę w kategoriach religijnego wybrania. Biskup chełmski Paweł Piasecki pisał w XVI wieku podobnie: Postanowienie Rzeczypospolitej jest najlepsze, najgruntowniejsze, od samego Boga uformowane, odmiany żadnej nie potrzeba, bo nie może być jedno szkodliwa (s. 263).
Książka o fantomowym ciele polskiego monarchy okazuje się być doskonałą analizą polskiej współczesności.
6.
Na koniec znowu Gombrowicz cytowany z „Dzienników” (może trzeba przeczytać?): Przestańcie (…) hodować w sobie pobożne iluzje i sztuczne sentymenty. Nie, nigdy nie byliśmy szczęśliwi w Kraju. Tamte sosny, brzozy i wierzby są w istocie zwykłymi drzewami, które wypełniały was bezbrzeżnym poziewaniem, gdy, znudzeni, oglądaliście je niegdyś przez okno każdego ranka. Nieprawda, że Grójec jest czymś więcej niż przeraźliwą i prowincjonalną dziurą (…) Nie, to kłamstwo: Radom nigdy nie był poematem, nawet o wschodzie słońca (s. 504).
To w końcu, wniosek bardzo życiowy, pochwała życia jakim jest, a nie życia wypełnionego złudnymi wizjami: dworkami na Ukrainie, złotą wolnością Pierwszej Rzeczpospolitej (tej, co nie istniała) i ogólną szczęśliwością tej Drugiej. Wcześniej jednak konieczne zrozumieć, że nie jesteśmy wyjątkowi.
Ale tę perwersyjną myśl zapewne zwalczy sprawnie prowadzona polityka historyczna.

3 Comments