(Rafael Santi, Urania, inne nazwy: Pierwszy Poruszyciel, Astronomia, Stanza della Segnatura, 1508-1511, źródło: http://objectiveart01.tripod.com/parnassus.htm)
Ostatni wiersz Jarosława jest inwokacją do Uranii. Józef Majewski w piękny sposób wykłada, że wcale nie chodzi o jedną z muz, ale o Wielką Matkę, tę, którą czci się na skale Eryks, to jest w sycylijskim Erice.
Josif Brodski też woła do Uranii: Tylko ona,/ Muza punktu w przestworzach i Muza utraty/ konturów (…) Na pierwszy rzut oka, Urania, siostra, sosna z wiersza Iwaszkiewicza oraz ta, o której pisze Brodski, różnią się od siebie. Piszą o niej przecież odmiennie stary mędrzec, który wątpi, i ciągły wygnaniec. Ale czy patronka nicości u Jarosława, nie jest tą, która panuje nad pustką, która rozsuwa się jak portiera?
Dom Iwaszkiewicza, na którego straży stoi Urania, jest z jednej strony domem określonym, Stawiskiem, z drugiej – domem na zawsze utraconym, Kalnikiem, Tymoszówką. Może też domem ciała, który się rozpada. Mieszkanie me rozbiorą i przeniosą ode mnie jak namiot pasterzy (Iz 38, 12a). Dom okazuje się nie być wcale zaprzeczeniem nicości.
Wie o tym Brodski, który do Uranii zanosi modlitwę za wyobrażenie domu, miasta, w którego spisie telefonów ty już nie figurujesz. Wygnaniec, bezdomny, apatryda. Muza astronomii, kosmiczna muza jest przecież opiekunką otwartej przestrzeni, nieobecności ciała w każdym punkcie. Kontury zacierają się, gdy patrzysz z coraz większej dali, ale również wtedy, gdy umierasz.
Czy obaj nie mówią więc o tej samej, pilnującej niebios, określając ją imieniem muzy?
(Poza tym podtrzymuję to, co napisałem tutaj. Także lekcja o prozodii: w wierszu „Mucha” brzmi ona jak „Gorzkie żale”.)