
Chłopiec
– Powiedz, Emanuelu – ksiądz starał się uczynić kazanie dla dzieci ciekawszym – jaka jest twoja ulubiona księga Pisma świętego?
– Apokalipsa – odpowiedział chłopiec.
Dorosły
Byłem tym chłopcem od apokalipsy przez wiele lat. Pisanie trzeba pielęgnować. Zapomniałem o nim. Wcześniej chodziło o to, żeby przeżyć samego siebie, ale przestało mi na tym jakoś zależeć. Jest tylko tu i teraz – zadzieram głowę tam, gdzie Metropolitan styka się z niebem – tu i teraz – powtarzam:
przejście z zimowego do letniego menu herbat.
Koniec
Ostatnia wiosna, kiedy wszystko jest prawdziwe. Sztuczna inteligencja tego roku zaczęła pisać i malować. Właśnie wygrała konkurs fotograficzny Sony (tutaj). Dzieje się to gwałtownie, właściwie każdego dnia coś nowego o niej się dowiadujemy, ale jednocześnie ta zmiana wciąż wydaje się błaha. Zajęci tym co zawsze, nie zauważamy rewolucji.
Kiedy nadeszła fotografia, uwolniła malarstwo od przymusu odwzorowywania. Ostatni chyba biedermeier z fotograficzną precyzją odmalowywał mieszczańskie rodziny. Fotografia była, co do zasady, szczera i zastępowała nieśmiertelność. Teraz sztuczna inteligencja pozbawia ją szczerości – czy to kolejny zamach na nieśmiertelność?
Święto
Pojechaliśmy późno, po zmierzchu. Sprzedawcy wyprzedawali ostatnie bukiety żonkili a pozostałe ładowali do furgonetek. Ekipa rozmontowywała estradę. Pogasili już znicze. Pomnik zarzucony był wieńcami i wiązankami. Szarfa zwisająca na brzegu podpisana była nazwiskiem posła znanego z nienawistnych wystąpień przeciwko umierającym na granicy. Święto się udało. Nie chodziło w nim o nich, bohaterów Getta, ale o nas – zawsze pomocnych, współczujących, pewnych.
Tylko wieczorem w telewizji jedna pani profesor powiedziała, że tak nie do końca. Owszem, ale nie zawsze. Całe święto popsuła – premier wołał z oburzeniem.
Pod pomnikiem
Kupiliśmy bukiet. Dziecko układając żonkile na płycie, dopytywało dlaczego. Jak więc wyjaśnić,
że pod miastem jest inne miasto,
że dom za domem może płonąć,
że umrzeć może znaczyć przeżyć i na odwrót.
Albo albo
Słońce prosto w twarz. Wyciągnęli stoliki. Przyleciały wróble. Siedzimy nad kawą. Nie widzieliśmy się parę miesięcy. Ludzie ostatnio szybko znikają.
– Więc mówisz – dopytuję potrząsając dikafem – albo antydepresanty, albo wyjazd stąd?
Anatomia
Słońce prosto w twarz. Baletnice sprzątają Ogród. Rozpoznaję je po koczkach. – Popatrz – stwierdzasz – ich kolana ruszają się inaczej.
Przypis do podróży do Wenecji (por. tutaj)
Babcia kiedy jeszcze mówiła, czasem podśpiewywała: Wenecja ma gondole, /Warszawa słynie z ciast, /Zgadnijcie, które wolę, /z tych najpiękniejszych miast? W refrenie okazywało się, że to R.