
Jakub Gałęziowski, Niedopowiedziane biografie. Polskie dzieci urodzone z powodu wojny, Krytyka Polityczna 2022:
1.
Zastanawiałem się dlaczego o tej książce nie jest głośno. Nigdzie nie ma chwytliwych tytułów. Okej, jakiś wywiad się przemknie w wysokonakładowym dzienniku za paywallem, ale wciąż się o tym nie rozmawia, choć praca jest przełomowa. Można by podejrzewać wtórną tabuizację kwestii, która przez dziesięciolecia pozostawała przemilczana. Rozwiązanie jednak jest, myślę, banalne. „Niedopowiedziane biografie” są strasznie trudną do czytania książką. Już pierwszy rozdział pełen definicji, które mieszają się i wykluczają ze sobą, jest prawdziwym wyzwaniem. Dla jednych uczta, dla innych męka. Jest to książka niezwykle rzetelna, widać włożony w nią wieloletni wysiłek, ba, benedyktyńską pracę z rozrzuconymi po kraju i za granicy archiwami, także tymi, których nikt dotąd nie opracował. Widać też wysoki stopień obiektywizmu, w którym badacz nawet sobie przygląda się z poziomu meta. No, ale nie jest to opracowanie dla przeciętnego czytelnika. Nie da się z niej zrobić kilku infografik, nawet trudno wyciągnąć z tekstu clickbaity.
Tak dobra, że aż ją to gubi. Niestety.
2.
Temat jest rzeczywiście bolesny. Dzieci urodzone z powodu wojny. Już na początku autor zauważa, że państwo w tej kwestii nie wprowadziło żadnej konkretnej polityki, żadnej – jak w innych krajach Europy – systemowej dyskryminacji. Losy dzieci i ich matek rozgrywały się w milczeniu, w sferze prywatnej. Choć, jeśli dobrze odczytuję intencje autora, nieprzepracowana trauma tamtych zdarzeń, już zawsze towarzyszy całemu społeczeństwu. Gwałty wojenne i powojenne, masowe aborcje, wreszcie matki porzucające albo samotnie wychowujące dzieci – to wszystko zostało zamazane w społecznej pamięci równie skutecznie jak śmierć na frontach Wielkiej Wojny. Niezdarzenie, które się zdarzyło.
3.
Być może dlatego, że ta historia to w dużej mierze herstoria (autor nie używa tego określenia), a o wojnach piszą mężczyźni mężczyznom. Robię notatki:
Podobnie jednoznaczne stanowisko Kościół zajmował wobec aborcji, nie znalazłem jednak żadnych zapisów dotyczących stanowiska polskiego duchowieństwa po jej legalizacji w Generalnym Gubernatorstwie przez nazistów w 1943 roku (s. 100). Działo się to trzy lata po wizycie Hansa Franka na Jasnej Górze i jego wypowiedzi, przepisywanej do setek kazań, o zgaszonych światłach.
W publicystyce katolickiej z tego okresu [1945-1946] nie było miejsca na empatię dla ofiar gwałtów. Wręcz przeciwnie, pielęgnowano stereotypy na temat zdeprawowanych moralnie kobiet i przypisywano im winę za zgwałcenie (…) „Nic tak nie osłabiło Polki wobec gwałciciela, nic tak nie przygotowało przyjaznego klimatu do masowych gwałtów podczas wojny, jak to, że przyzwyczailiśmy Polkę, by na rozpustę z Polakiem patrzała jak na sport” (s. 114). Sprawdzam źródło cytatu: wydane w Niepokalanowie.
Postawa księdza Nowickiego, ale i większości członków episkopatu nasuwa podejrzenia, że ubolewanie na temat „zbrodni spędzania płodu” (…) było czysto retoryczne, a gotowe rozwiązania nie interesowały biskupów ani wówczas, ani w następnych latach (s. 333).
Wina. Wstyd. Bóg. Honor. Ojczyzna. Jest zamordystyczne prawo z 2020 roku niczym innym jak spadkobiercą katolickiej myśli o kobietach.
4.
Dużo uwagi autor poświęca akcji repatriacji dzieci z terenów III Rzeszy. Jest to historia ciężka do przetrawienia, ale jednocześnie cały schemat działania polskich władz wygląda zaskakująco znajomo. Podzielony na etapy nadaje się do opisu wielu wydarzeń jako Uniwersalny Polski Schemat Zachowania – UPSZ (por. s. 248).
Pierwsze kontakty rokowały więc jak najlepiej (…) obie delegacje miały chyba spójną wizję przedsięwzięcia, zakładały też dobrą wolę partnera.
Niemniej:
W ciągu kilku miesięcy narastała rezerwa wynikająca z coraz większych zastrzeżeń do aktywności Polaków. Strona polska zaś, mimo sygnałów płynących z jej grona, nie zdołała się zmobilizować, aby pokonać chaos organizacyjny i przeprowadzić akcję zgodnie z pierwotnymi założeniami.
UPSZ wjeżdża na sygnale:
Z czasem jednostki zaangażowane w to przedsięwzięcie coraz bardziej pogrążały się w sporach wewnętrznych, budząc jeszcze większą irytacją aliantów (…). Opóźnienia się zwiększały, a ostatecznie całkowita dezorganizacja doprowadziła do niekorzystnego dla Polski finału akcji.
Nie bylibyśmy jednak Polakami, gdybyśmy się z tej szkody czegokolwiek nauczyli:
Dzięki zastosowaniu skutecznych narzędzi propagandowych, wspartych retoryką zimnowojenną, komunistycznym władzom udało się skutecznie zakryć tę porażkę na dziesięciolecia.
Właściwie dopiero Gałęziowskiemu udaje się dotrzeć do dokumentów, które weryfikują podawane liczby i pozwalają szerzej przyjrzeć się tragicznemu przebiegowi zdarzeń. Jest coś rozdzierającego w historii, która w imię wyższych celów i Polski, zupełnie nie liczy się z ludzkim życiem. Za tym UPSZ stoją bowiem dzieci o imionach i nazwiskach, których losy zostały wymazane w cieniu propagandowego sukcesu polskich władz. Losy kilkorga z nich, których dane w kartotekach odnajduje autor, przedstawiają się następująco:
Dzieci opuszczały Niemcy teoretycznie zdrowe (co potwierdzały wyniki badań), a do Rybnika trafiały już w złym stanie. Karty zdrowia (…) wskazują, że niemal wszystkie były niedożywione (najczęściej w ich kartach zakreślano najwyższy stopień) i miały problemy dermatologiczne w postaci świerzbu czy wrzodów. Niekiedy rekomendowano obserwację ich stanu psychicznego, między innymi z powodu apatii (…) lub nadmiernej wrażliwości („dziecko płacze”). Spośród wspomnianej ósemki czworo zmarło w ciągu kilku miesięcy (…), jedno trafiło do szpitala dla psychicznie chorych (…), jedno po trzech latach przeniesiono do domu dziecka (…), tylko dwoje zostało przysposobionych przez rodziny zastępcze (s. 268).
To być może dalekie skojarzenie, być może nawet niedopuszczalne, bo wbrew intencjom autora, ale czym innym jak nie UPSZ jest tak zwana obrona granicy z Białorusią, której dziesiątki ofiar pozostały na bagnach.
5.
To, co piękne pozostaje z „Niedopowiedzianych biografii” to nowe słowo ranliwy, na tłumaczenie angielskiego vulnerable, wzięte z Czesława Miłosza. Predyspozycja do bycia ranliwym – pisze Gałęziowski – byłaby oznaką nie słabości, lecz siły ludzi zdolnych do empatii, a zarazem mających odwagę, aby zatroszczyć się o siebie poprzez dostrzeżenie możliwości bycia zranionym (s. 407).
Z tym zostaję po lekturze.
Co za zdjęcie!
PolubieniePolubienie