
Któryś dzień
Nie mogłam spać, myśląc o tym, pisze mi Ska, co będzie jak tej nocy umrę i dzieci mnie rano znajdą.
Uczta Babette
Można pozbawić religię smaku, ograniczyć ją do zakazów i nakazów unieszczęśliwiających ludzi, pod czujnym okiem świętego deklinować grzech i lękać się życia. Można zmienić ją w radosną ucztę oblaną najszlachetniejszym winem. Nie wiem jak, bo nie próbowałem. Pewnego razu odechciało mi się po prostu jeść.
W najpiękniejszej scenie wszyscy ubrani w czarne suknie i takież surduty tańczą wokół studni jakby odkryli wodę żywą. Wyobrażam sobie, jakby to namalowała nasza ulubiona malarka Ka. (bo kadr jest zupełnie jak z jej obrazów).
Z podróży
Pojechaliśmy do Płocka. Już raz tam kiedyś byliśmy, obchodzić moje czterdzieste trzecie minus en urodziny. Wtedy było ładnie. Teraz na przemian lało albo mżyło. Jechaliśmy przez Wychódźc i Ciućkowo. Płock był ponury i przypominał każde ponure miasteczko z Królestwa. Opisałby je Żeromski. Dziwne, że w takim właśnie mokrym miasteczku objawiało się miłosierdzie, a to Marii Kozłowskiej (1893), a to Faustynie Kowalskiej (1930): należałoby zbadać tutejszy mikroklimat wpływający dodatnio na doktryny religijne. W Płocku urodził się też Mazowiecki: ktoś mu szkaradny pomnik wystawił na skarpie – Dziecko od razu zrozumiało, że to przebrany papież. Był niski i tęgi, i nie palił: to nie mógł być przecież on.
Zaćmienia
1.
Jak zwykle na ostatni dzień, kiedy już nie potrzeba recenzji, bo wszystko zostało powiedziane. Z dotychczasowych wystaw ulubionej malarki Ka., ta jednak jest najpełniejsza. Zamyka cały dwudziesty drugi. Na białych, jasno oświetlonych ścianach wszystko wydaje się wyraźniejsze. Nie widziałem jeszcze tak niebieskiego niebieskiego.
2.
Ze wszystkich obrazów, ach jak trudno wybrać: Dziecku podoba się aż sześć albo dziewięć, co jest ogromną liczbą, patrzę na ten jeden, na którym kłębią się mammatusy. Przypominam sobie z lektury o Bachu słowo-klucz: kontrapunkt.
3.
Linie melodyczne w „Zaćmieniach” są dwie. Pierwsza jest ciężka, poważna i ponura. Ciemne uderzenia w klawisze. To opowieść o nieuchronnej katastrofie, dokąd to wszystko zmierza. Dziwne odcienie nieba, błyskotliwy ogon komety, czarne słońce, wynoszone z domu ciało. Zaraza roku dwudziestego i dwudziestego pierwszego, wojna roku dwudziestego drugiego.
Czarne słońce – pisze Marian Stala – pojawia się tu [w Apokalipsie] w profetycznej wizji jako element doświadczenia religijnego, odwołującego się do swoistego i nieredukowalnego do innych przeżyć stosunku człowieka wobec świata. Jest to w tym wypadku przeżycie negatywne, dotyczące unicestwienia, odłączenia, katastrofy. (M. Stala, „Od czarnego słońca do czarnego świecidła”, Teksty, 6 (54), 1980). Więcej „ciemne świecidło” – Stala odczytuje wariant tej samej metafory u Aleksandra Wata – każe myśleć nie tylko o okrutnej i bezsensownej historii, ale także o poddanym cierpieniu podmiocie ludzkim (tamże).
Ale jest jeszcze druga melodia obecna w Płockiej Galerii, zmienna, ale utrzymana w lekkim tonie: jak niewinna dziecięca zabawa, jak różowe torty w oknie sklepu, jak przyjaźń, wreszcie jak bliskość i czułość. Te dwie splecione linie cały czas, całe życie.
Nigdzie chyba nie ma bardziej dramatycznego ich zetknięcia niż w tytułowej serii „Zaćmień”, ilustracji inspirowanych szczebrzeszyńską księgą pamięci. Ich bohaterowie tulą się do siebie pod czarnymi słońcami. Jasna, błoga melodia, coś jak kołysanka, coś jak piosenka o miłości, koniec końców cichnie pod dźwiękami, które oznaczają śmierć. Ta linia portretów przypomina (ma przypominać) monidła. Monidło – znowu cytuję, tym razem ze strony PWN – to także, coś, co zwodzi, łudzi, mami. Złudzenie przezwyciężenia ciemnego świecidła.
4.
Ale jednak wychodzi się w deszczową niedzielę w dobrym nastroju. Wierzy się jasnym barwom, nuci się za Dzieckiem którąś durną piosenkę o kucykach pony, co się nie męczą i rzygają tęczą, czeka się na kolejny tydzień.