
Z notatek:
Odcienie szarości. Dwa albo trzy tygodnie nie ma słońca.
Musimy zmienić świat – stwierdza M. Rozmawiamy o utopiach. (któryś czwartek)
Dzień Choinki: zimno, o czubki drzewek ocierają się airbusy. Co roku zgrabiałe palce, odchylanie siedzeń, rytualne pytanie, czy pień można dociąć. Obwodnicą, potem ciągniesz do windy, igły pod paznokcie. (któryś poniedziałek)
Rano na metrze Marymont pachnie cebularzami. Może omam. Sny stały się ostatnio wyraźniejsze.
Śni mi się Cloe (wiem, że tak się nazywa).
Rozdrabnianie czasu – mówi M. To chyba właśnie ten grudzień. (któryś inny czwartek).
Wijka, zawieja, zadymka. Białe plastry zalepiające oczy w sodowych latarniach. Idę z mamą w boczną Kunickiego po część do malucha. Plastry na podeszwach podkleja babcia, żeby się nie przewrócić przed pasterką. Za niedzielnym oknem w ikei śnieży niż.
Nowe kwiatki na parapecie szeleszczą między sobą znacząco, poruszają listkami, gdy po klawiaturze ja. Nie to, co te na pół żywe małe pasożyty, falenopsisy, jak z okien w kuchni babci: och, jak mamy ich dosyć. (któryś inny poniedziałek)
Któż by podejrzewał, że Cenckiewicz jest szpionem. Kryształowy funkcjonariusz od historii, taki co ją napisze od nowa. Kiedyś porównywałem go do bohatera Sciasci (tutaj), ale to obraza tegoż.
Tego czwartku nie ma. (jeszcze inny czwartek)
Myślę o wnuczku D., który mając pięć miesięcy, umarł bez powodu, nagle w adwencie, kiedy się czeka na to jedno dziecko.
Bezludne dni. Ozdabiamy pierniki. W radiu Argentyna zdobywa mistrzostwo świata.