
Do kronik zarazy jesiennej drugiego roku
Miasto spokojnie czeka we mgle. Świeży śnieg na świeżych wieńcach. Na Unickiej tłok większy niż zazwyczaj, więcej żywych i więcej umarłych.
Wędrowiec (1)
Wracamy do wąskich uliczek, na których nikogo nie ma, zostawiając białe ślady na zawilgotniałych kamienicach. Smutne gwiazdy betlejemskie spoglądają na nas z nieba. Cisza zupełna i piękna pustka, choć to południe. Spoglądam jak na obce, a wydaje się wciąż moje własne.
Wędrowiec (2)
Przy stole pusty talerz. Jo. dojedzie później. Nie przyjmujemy wędrowców, których przecież nie znamy. Żaden Bóg się nie narodził, Miriam poroniła w pogranicznym lesie. Nie ma większego sensu świętować. A. aż się złości, że bojkotuję święta.
Sens
Z odrętwienia nagle ratuje mnie ojciec Kramer. Dziś jest taka noc, w której człowiek dotyka Boga, a Bóg pozwala się dotknąć. Nie patrzy na czystość dłoni i serca, bo dziś Bóg jest małym Dzieckiem, które potrzebuje ludzkiego przytulenia – pisze, jeden z ostatnich księży, którym jeszcze wierzę. A potem na telefonie jest pasterka z Gdańska. Wyspy na morzu kłamstwa.
Pierwszy raz w świadomym życiu, zupełnie nie czułem potrzeby, żeby pójść w nocy do kościoła i śpiewać kolędy.
Do kronik zarazy jesiennej drugiego roku (2)
W Pobożnie ślizgawica. Pełny kościół, żadnych masek. Bóg nie jest higieniczny – ogłasza ksiądz, gdzieś w tylnych ławkach kaszel. Zaraz ruszy procesja biczowników, świeża krew na śniegu pięknie wygląda. Mała Tereska całuje gruźlicze plwociny swoich sióstr. Jakie to szczęście, że nigdy nie było tutaj zarazy, a umierano tylko z powodu błahego przeziębienia. Bóg rozpoznał swoich.
Do kronik zarazy jesiennej drugiego roku (3)
Nie całujta mnie – mówi babcia, która jest rozsądniejsza od wszystkich w tym domu – nie chcę się udusić. Jedyna, która nie wierzy jak to umierają po równo zaszczepieni i niezaszczepieni, co rozpowiada ciotka. Na dźwięk jej samochodu uciekają koty.
Z Wyżyny
Skręciliśmy do jądra Wyżyny. Zawsze o tym piszę. O ciemnej drodze po pagórach, o samotnych drzewach, mroźnej nocy. Długie światła szperają po płaskowyżu. Dziecko śpi. Po polach szczęśliwy przemyka jasny lis z puszystą kitą.
Przy obieraniu kasztanów
Należy naciąć, gotować. Dwóch Janów Pawłów drugich łypie na nas z obrazków nad drzwiami. Łupinka schodzi łatwiej, gorzej z zamszową skórką, gorzkawą, która chroni wnętrze. W środku Wyżyny czynność śródziemnomorska.
Gwiazdki
Całe nasze dzieciństwo rozdrapywaliśmy palcami gwiazdki na szybach. Tak jak w ten poranek w samochodzie. Wszystko nam się przypomniało.