
Drugie z kolei studium Piotra M. Majewskiego z historii Czech (Czechosłowacji) nie ustępuje poprzedniemu ani faktograficzną dbałością o szczegóły, ani wartkością narracji, chociaż zamiast kilku miesięcy, mamy opisanych kilka lat i zegar nie tyka tak szybko jak w tamtej książce.
Ale w czasach naszego wstydu, naszej państwowej hańby, historia opisana przez Majewskiego nabiera uniwersalnego charakteru. Staje się zapisem przetrącania kręgosłupa społeczeństwu. To wcale nie musi być kolaboracja z totalitarnym reżimem dokonującym ludobójstwa. Nasze małe kolaboracje dotyczą władzy, o której wiemy, że czyni źle, że organizuje łapanki i wywózki, łamie prawo międzynarodowe, że pozbawia nas czegoś, co było najcenniejsze: myśli, że jesteśmy w Europie.
Nie należymy do miernot, które zawsze wypływają na powierzchnię podczas dziejowych katastrof (s. 78), jesteśmy zwykłymi urzędnikami, jak ci co spieszyli do praskich urzędów w opisanych przez Majewskiego czasach. Jesteśmy zwykłymi obserwatorami zła, gapiami niepodnoszącymi się z fotela na widok zdjęć dzieci owiniętych w termoizolacyjne folie i ładowanych przez ludzi w polskich mundurach do wojskowych ciężarówek.
Kolaboracyjna degrengolada (…) – zauważa Majewski – postępowała w efekcie procesu, który powoli, lecz nieodwracalnie zmieniał nawet porządnych skądinąd ludzi w posłusznych wykonawców najgorszych rozkazów (s. 260). Nie usprawiedliwia nas, że nie jesteśmy pogranicznikami: siedząc przed komputerami i bezmyślnie produkując pisma, jesteśmy dokładnie tacy sami, tylko na innym etapie połamania własnego kręgosłupa.
Kiedyś – jak nie w naukowych książkach za sto lat, to na wielkiej szali Sądu – osądzą nas za to wszystko.