Dziennik z miasta na literkę B.

0.

Louisa, Louisa, Luizalaan – powtarzam od miesięcy ten refren, z którego miała wyrosnąć powieść, ale to było wtedy, kiedy mi się zdawało. Nawet nie przyszły odmowy, lecz zapadło milczenie.

Potrzebowałem B., nie tylko jasnego domu, w którym mieszka K. z uspokajającym widokiem na prawie chiński ogród, odgłosów dzieci i jasnego piwa. Potrzebowałem miasta, w którym spędziłem dwa jesienne miesiące i wyobrażałem sobie, że jak tu przyjadę, będę mógł zacząć od zera.

Piętnaście lat później.

1.

Mgła nad niskimi ziemiami, wyrastają z niej kępki ciemnych drzew. W Warszawie tej nocy przyszedł przymrozek – opowiadał ekstrawertyczny nocny taksówkarz, Dziecko zerwaliśmy o trzeciej trzydzieści.

Nie chcę więcej słuchać o Polsce.

Gustave Van de Woestyne, Martwa natura z białym dzbankiem na kawę, 1928, Muzeum Van Buurenów

2.

Van Buurenowie w swojej willi hodowali słońce. Opowiadam sobie o dwóch domach, które odwiedzała królowa Elżbieta Belgijska. [Zresztą to ta sama Elżbieta, tylko nieco starsza, która oczekuje na Alberta na Mont des Arts, co jest jednym z najsłynniejszych widoków Brukseli]. Świetlista rezydencja w Uccle i stawiski ocieniony dwór, w którym jadła kolację akurat z okazji Konkursu Chopinowskiego w roku 1955. Ta stara, samotna, urocza kobieta, qui par hazard est une reine – zapisywał wówczas Jarosław.

Wszystko u Van Buurenów jest przepełnione światłem, nawet martwa natura ze śniadaniem, jasny dzbanek kawy, pięcioro dzieci czekających na owsiankę.

3.

Przez le plat pays pociąg piętrowy jedzie prosto w morze. Zaraz za stacją Blankenberge, jeśli ominiesz frytury, ściana domów niby potężny falochron szykuje się na wielopiętrowe fale. Wieje północny wiatr – jak w piosence – w sąsiednim Zeebrugge. Łasi się nam do stóp Morze Północne. Oswojone przynosi czarne muszle.

W garnczkach mule, zakonne piwo. Muszą państwo skończyć do piętnastej – informuje po francusku Flamandka – potem zmyje nas ogromne morze.

4.

Wszystko jest powtórzeniem, nawet te wydmy, do których wysiada się z tramwaju i po schodkach, po piachu wspina w wielkie trawy. Nasze zdjęcie stąd wisiało kiedyś nad wanną. Wydmy Otto Muellera piękniejsze niż morze. Pakują się już, przebierają, chowają piknikowe kosze, kiedy my spływamy po piasku, czołgamy się w szeleście, robimy więcej zdjęć niż się da.

Szczęśliwi, że zobaczyliśmy.

5.

Ponoć tańczą bez uśmiechu, ale ta rodzina akurat jest nie jest reprezentatywna. Dziadek Flamand na cały regulator słucha hip-hopu. Babcia Flamandka naśmiewa się z zasypiającego na poręczy flamandzkiego wnuka. Niedzielny pociąg wraca do Brukseli.

Gdy Flamandów trochę znasz, to wiesz
Obcy jest im jakikolwiek dreszcz
[miał zły zgryz Brel, ale to nie powód postawić mu pomnik z końską szczęką, zemsta?]

6.

(po Brukseli)

Najpierw Moliera, po której chodziłem wieczorami pewny, że zaraz umrę. Wyobrażałem sobie wtedy ból głowy i bałem się karetek, więc zawracałem zanim minąłem szpital. Życiu przyglądałem się jedynie w wielkich secesyjnych oknach.

Krzyk aleksandrett, egipskie gęsi w dwóch stawach, nim trafisz na Flażej. Tramwaj wspina się na Vleurgat i dzwoni przy rzymskiej pizzerii. Nie ma już hinduskiego sklepu i pani o rękach malowanych henną, nie ma węgierskiej restauracji i par siedzących przy świecach nad kociołkiem gulaszu.

Potem miasto zacieśnia się, pachnie inaczej: nie szukając nagle odnajduję dom narodzenia Audrey (tylko raz udało mi się tu trafić). Czarnoskóre piękności trzymają w rękach szklane klosze lamp, srebrna dziewczynka chwyta winogrona z zielonego szkła. Ciągle czuwa nad nami cielsko Pałacu Sprawiedliwości. Uczennice odrabiają arytmetykę na ławce pod kościołem.

Skandynawskie wycieczki robią cheeeeese. Sikający chłopiec, sikająca dziewczynka, sikający pies.

7.

Miały takie same różowe chusty z jednego sklepu przy Waterloo. Pierwsza zawzięcie grała na telefonie nad wózkiem, popijając colę, kiedy wsiadła druga. Dziesięć przystanków: można opowiedzieć życie. Po rozwodzie, jestem stąd, mąż z Maroka, pokazuje kulturystę na pulpicie ajfona, chłopiec czternaście miesięcy, teść inżynier, teściowa także, a ty? Ta druga trochę przytłoczona, słabo mówi, nie ma męża kulturysty na pulpicie. – Piękne dziecko – ta pierwsza nachyla się drugiej nad wózkiem ze swoim ajfonem i colą. Naprawdę wysiadasz na Waterloo? Ja też, co za przypadek. Idziemy razem?

Na ich miejscu usiadł stary Belg, z tych, co jeszcze pamiętają Kongo i zaczął przeklinać.

8.

Idziemy z Dzieckiem rano po Ucclach, obejrzeć obserwatorium, ale tak naprawdę interesują nas obu przebiegi linii autobusowych i ich pętle. Robotnicy od remontów mówią nam bonjour, kurier z jedzeniem mówi nam bonjour, kierowca na pętli mówi nam bonjour.

Jour zapowiada się bon.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s