
1.
Na stronie duńskiego archiwum fotografii, jeśli wpisze się słowo barndom, co oznacza „dzieciństwo” i jest tytułem pierwszego tomu trylogii, można znaleźć ponad trzy tysiące zdjęć uśmiechniętych dzieci. Na chybił trafił wyciągam jedno na górę, a potem wracam do prozy:
Dzieciństwo jest długie i wąskie jak trumna, nie można się z niego wydostać samodzielnie. Istnieje cały czas i wszyscy mogą je zobaczyć (…) Z dzieciństwa nie można się wydostać, ono przykleja się do człowieka jak zapach. Można go wyczuć u innych dzieci, a każde dzieciństwo pachnie inaczej (…). Ukradkiem obserwujesz dorosłych, ich dzieciństwo, wystrzępione i dziurawe, tkwi w nich niczym wysłużony, zeżarty przez mole koc, o którym już nikt nie myśli, ani go nie potrzebuje (s. 29).
2.
Wyobrażam sobie szok duńskiej opinii publicznej. Uznana poetka i prozatorka wyznaje: jestem prawdziwą narkomanką. To wszystko dzieje się jeszcze w erze cichych cierpień i dywanów, pod które się zamiata rzeczy intymne. Tak jakby Herbert wyznał: jestem alkoholikiem i kobieciarzem albo Jarosław: nie mogę się powstrzymać, gdy widzę młodych mężczyzn.
3.
Szczerość tekstu Ditlevsen, jej ekshibicjonizm, przypominają młodszą o kilka pokoleń prozę Knausgarda, choć chyba nieuprzejmością jest wspominanie w tym kontekście mężczyzny. Nie da się również nie porównywać Ditlevsen, a z pewnością ostatniej części jej trylogii, z Sylvią Plath i „Szklanym kloszem”. Ciemne światło rzucają zresztą na obie pisarki ich biografie. Choroba na śmierć, jak pisał inny smutny Duńczyk.
A może tak naprawdę to wszystko, te trzy tomy wydane razem, to jedynie ponura wariacja na temat „Dziewczynki z zapałkami”?
(tłum. Iwona Zimnicka)
1 Comment