
1.
Więź, która wytwarza się pomiędzy tobą a książką, którą czytasz w podróży, uniemożliwia obiektywne pisanie o lekturze. Treść zlewa się z krajobrazem, z ludźmi: jak te porywane przez Zeusa dziewczęta z oceanu (por. „Z mitologii”). Pełno ich w pierwszym rozdziale, jakby czytany kiedyś w Portugalii Nabokov przebrał się teraz w antyczne szaty.
2.
Naszym przekleństwem jest linearność mitologii, którą nam wmówił Jan Parandowski ze swoim pomarańczowym Herkulesem w celofanie. Jej chronologiczność, oczyszczenie wątków ze zbędnych nieścisłości. „Mitologia” Parandowskiego strzeże kanonu z surowością pierwszych soborów.
3.
Trzeba porzucić Parandowskiego, wymazać go z umysłu, aby móc delektować się mitologią Calasso. Te rzeczy nigdy się nie zdarzyły, ale są zawsze – odczytujemy pierwszą frazę. Pogrążamy się w bogach i ludziach, zanurzamy się w życiu, jakim jest. Te same przeczucia, co Brodski, zresztą autor przedmowy, co Kawafis, co Jarosław. Nie ma innych możliwości.
Tylko dlatego, że życie jest nieodżałowane i niepowtarzalne, pochwała jego przejawów może osiągnąć tak znaczną siłę (…) Zewnętrzna warstwa życia jest tutaj wszystkim, jest całością tego zjawiska, które istnieje tylko w swoich krótkotrwałych przejawach. Jest to forma przelotna, która jednak przejmuje doskonałość form innych, istniejących trwale na Olimpie (s. 130).
4.
Jeśli jednak miałbym z „Zaślubin” wyjąć tylko jeden rozdział i kazać go czytać uczniom zamiast Parandowskiego, wcale nie zostawiłbym ich sam na sam z opowieścią mityczną. Nie, wybrałbym z rozdziału ósmego to, co Calasso pisze o Sparcie.
Bezrefleksyjnie powtarzamy w pierwszej klasie liceum stare słowa o Sparcie, nie rozumiejąc, że oto jest matka wszystkich totalitaryzmów. Spartanie – pisze Calasso – jako pierwsi rozeznali się w tym, jak dalece porządek społeczny wspierając się na nienawiści, może trwać (…) byli jednakowi, wymienialni wewnątrz, a na zewnątrz tworzyli powierzchnię zwartą i niezwykle twardą (s. 260).
5.
„Zaślubiny Kadmosa z Harmonią” są lekturą pełną. Trudno dopowiedzieć cokolwiek. Kiedy po tygodniach usiłuję zapisać powyższe akapity, fejsbuk wyświetla mi nagłówek z „La Stampy”. Roberto Calasso nie żyje.
(tłum. Stanisław Kasprzysiak)