
1.
W letnie wieczory czytywałem A. fragmenty „Greenpointu” Robię tak, jak coś mi się szczególnie spodoba albo jest wstrząsające. Na początku nawet się śmiałem, wesołe anegdotki z egzotycznego życia, ale po kilku kawałkach przestałem się śmiać. Z samych siebie się śmiejecie!
2.
I tak, i nie. Nie poczuwam się do związku ani z polską kulturą, ani historią, ani nawet polską kiełbasą, w wersji obowiązującej na Greenpoincie. Tu jest Polska, a nie Unia! – woła funkcjonariuszka marszałkini, a ja chciałbym się odciąć. Najpierw być obywatelem Cesarstwa Rzymskiego, później dopiero jego zapyziałej prowincji. Unijczycy – krzyczy w tytule promoskiewski tygodnik rządowy. Miała przylepić się obelga, ale biorę ją do siebie. Czuję się unijczykiem: jeśli patrzę na Polskę, to jako na przeciętny fragment czegoś wspaniałego – Europy.
3.
Polskość, polskość, polskość. Nie byłem przygotowany na takie stężenie Polski. Roztwór o ogromnej gęstości, Manhattan Avenue. Umieść ciasno Polaków w jednym miejscu, sami dla siebie stworzą piekło. O tym jest „Greenpoint”: o polskości ciasnej, zawistnej, niepogodzonej ze sobą, wykluczającej, niesolidarnej. (Tak sobie myślę, ale jestem nieobiektywny: zmęczony Polską, jej nieustannym parciem na Wschód).
4.
Ten fragment na zdjęciu. Sam powątpiewam, czy historia nie jest zmyślona. Czy na pewno z głodu? Ale dawno nie przeczytałem czegoś tak trafnego o Polsce.
5.
Być może sam nakładam okulary polskości, ale innej, odwrotnej, wyszukującej porażek, polskości-antypolskości. Bo opowieść o Greenpoincie i jego mieszkańcach jest przecież uniwersalna. Jest opowieścią o wszystkich imigrantach świata, widzących zarysy raju i lądujących w obozach tymczasowych i gettach. Jest opowieścią o Lesbos, o przedmieściach Paryża, o Kreuzbergu – o nieumiejętności przystosowania się, o rozmywaniu się fatamorgany, o kultywowaniu tradycji, które jeszcze bardziej izolują od świata, o rozczarowaniu, o poniżeniu, o rosnącym fundamentalizmie.
Czytać o Polakach, ujrzeć Hindusów na rowerach ubera. (Dopiero wtedy rodzi się współczucie, gdy przestaję myśleć o polskości).
6.
Moja ulubiona strona ze zdjęciami (dawno temu, już nie pamiętam która) działa się na Brooklynie. Tym zgentryfikowanym – z widokiem mostu jak z pocztówki i kadrami takimi, że chciałem do Nowego Jorku, i właśnie tam. Teraz chyba już nie chcę.