
I
Z całej książki najpiękniejszy – najbardziej sycylijski – jest ten jeden fragment (i do niego wybieram zdjęcie):
W Milazzo, nieopodal Mesyny były wielkie uprawy jaśminu, z którego robiono esencję, wysyłaną następnie do Francji, by słynne marki wytwarzały z nich perfumy. Przy zbiorze jaśminu pracowały tam setki sycylijskich kobiet. Harowały w nocy, a kończyły tuż po świtaniu, bo światło dziennie drastycznie zmniejsza wydajność kwiatów. Najbardziej intensywny aromat mają te ostatnie przed wschodem słońca. Ale problem stanowił nie tylko wysiłek i to, że były słabo opłacane za pracę na akord, od kilograma. Kobiety musiały zabierać ze sobą dzieci, pracować w oszołomieniu czy upojeniu zapachem, na granicy jawy i snu (s. 234-235).
Przywieźliśmy pełne gałęzie jaśminu ze wsi. Musiałem mieć cztery albo pięć lat. Był letni wieczór i prababcia powiedziała, żeby jaśmin wynieść na balkon, bo umrze od jego zapachu. Pamiętam smukły brązowy wazon, w którym stały. Wyrzuciliśmy go trzydzieści lat temu, bo umarł w nim chomik, który uciekł od sąsiadów, kiedy nas nie było.
II
Wszystkie dotychczasowe reportaże Mikołajewskiego o Włoszech budziły mój zachwyt. Pisałem tu z entuzjazmem i o „Rzymskiej komedii”, i o „Wielkim przypływie”, i o „Terremoto”. Nachylałem się nad nimi jak nad nowym gatunkiem reportaży poetyckich czy też poezji reporterskiej. Teraz jest, nie wiem dlaczego, inaczej. To, co pisze Jarosław M. (nie mogę użyć samego imienia, bo w tych zapiskach należy ono do Wiadomo Kogo) wydaje się być hermetycznym reportażem o życiu poetów: kolejne spotkania autorskie, zetknięcia z miejscowymi pisarzami, wspomnienia Szymborskiej. To Sycylia zupełnie niedostępna, w której nie odróżnisz czy Etna, czy Parnas.
Inaczej Smoleński. Rozdziały jego autorstwa są ekspresjonistyczne, gromadzą wrażenia, chwilowe przebłyski. Taka jest i „Moja Katania” i rybie „Żywe srebro”. Oczy, uszy, nos, pracują wszystkie zmysły.
III
Znajduję nawet taki fragment, w którym Jarosław II (uniknijmy tym razem M.) krytykuje Jarosława I za „Książkę o Sycylii”. Chociaż przecież „Czerwony śnieg na Etnie” opowiada przede wszystkim o tym, że nie ma jednej Sycylii, że Wyspę się przeżywa i każdy dostrzega ją inaczej. Paradoksalnie cokolwiek o niej napiszesz, nawet antonimy, będziesz miał rację. Ciągle powtarzana na stronach książki fraza Sciasci, że Sycylia jest metaforą wcale nie jest zagadkowa. Sycylia jest metaforą życia (Dionizos! Demeter!) Stąd te zmiany nastrojów, tonacji, stąd okrucieństwo i łagodność, piękno i brzydota. Stąd ciągłe rozmyślania o śmierci (to właśnie śmierć jest przecież jednym z wielkich sycylijskich tematów).
IV
Przygotowałem własne przypisy do tekstu Mikołajewskiego i Smoleńskiego:
Po pierwsze, sprawa von Gloedena, o której pięknie pisał swego czasu Tomasz Cyz (tutaj). Obaj autorzy reportażu (ten akurat jest wspólny) ulegają prezentyzmowi, odsądzając i fotografa, i w dodatku Karola Szymanowskiego od czci. Odrzucając kontekst kulturowy (choćby fotografię wiktoriańską), upraszczają, aby móc twardo stwierdzić, że chodzi o seksturystykę bogatych Europejczyków na ubogą Wyspę.
Po drugie, pojęcie amoralnego familializmu, które wcale nie jest jakimś sycylijskim odkryciem. Dokładnie w ten sam sposób charakteryzował polskie społeczeństwo profesor Wnuk-Lipiński. Może warto w tym konstrukcie znaleźć coś, co łączy – wbrew klimatowi – Południe i Polskę (i wcale nie jest powodem do dumy).