
Wyobrażam sobie takie potężne figury, coś jak totemy Kwakiutlów – wiecie te kolorowe drewniane kolumny z twarzami i ptasimi skrzydłami (jak nie wiecie, to umieszczę obrazek) – jak rozgrywają narrację Katarzyny Michalczak. Czytam przed snem, pewnie dlatego.
Jest Ojciec, ogromna figura w ciemnych odcieniach, ma dwie twarze. Z zewnątrz widać tę pogodną i porządną; z bliska, jak się nachyli, jest okrutny o wykrzywionych rysach, takich co się jeszcze długo śnią.
Jest Ciężarna, która nie wie czy donosi. Jej dzieciństwo jest traumą, jej macierzyństwo także. (Ta figura potem przemienia się. Jest Matką o osłabionych wewnętrznych częściach ud, popękanych żylakach, jest niema).
Jest Mężczyzna, który nie chce seksu: odwrócone bóstwo płodności.
A może to nie są figury totemiczne, bo nie są nieruchome? Może to wielkie kukły, takie w świetle punktowych reflektorów, z ulicznego teatru, Ósmego Dnia albo coś?
A może to nie dlatego, że czytam przed snem? Tylko z powodu opowiadania o Daenikenie i wypatrywaniu ufo w Miechowie (co za niesamowity realno-nierealny koncept!), moje neurony od kosmitów przez kaczynów prowadzą do Kwakiutlów.
Może to Kataringo (osoba, którą spotykasz tylko raz w życiu, a potem często o niej myślisz, s. 92) jest indiańskim bóstwem?
Czytam przed snem. Rzadko to robię, ale koło jedenastej, pożyczam opowiadanie A. Musisz to przeczytać, podsuwam „Co jadamy na kolację”, niechże i A. wyśni indiański sen.
1 Comment