Ewa Stusińska, Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity

I

Któregoś ciemnego niedzielnego wieczoru – jak zwykle – wypełzałem na powierzchnię z nor stacji centralnej, aby czekać na sto dziewięćdziesiąt dwa. Nie spodziewałem się zresztą, że to dwa tysiące trzeci (jak dowiaduję się z książki), raczej celowałem w dwutysięczny albo następny. Śmierdziało, bo wtedy Warszawa niemożebnie śmierdziała zapiekankami oskar i moczem, a stację centralną czuło się już na Powiślu, gdy cug pociągnął od tunelu. Stałem w ten wieczór, obcy, patrząc na plakaty. Wszystkie filary wiaduktu, wszystkie rdzawe płoty dookoła oklejone były plakatami, podobnymi w stylistyce do fotek agencji towarzyskich, które w centrum szeleściły pod nogami, wyrywane spod wycieraczek. Namiętna Pamela, Klaudia prywatnie, róż i stringi, czerwono świecące się okna w blokach Marszałkowskiej i Jerozolimskich. Na plakatach napis „Seksualny rekord świata”.

Wiele lat później, gdy przypominałem sobie ów plakat, zastanawiało mnie jak to możliwe, że w centrum stolicy aspirującego do Europy – wówczas, podobnie jak teraz, wciąż nadającego o wartościach – kraju, ktoś organizował – i to w hali targowej – coś tak obrzydliwego, uprzedmiotawiającego kobietę i ogólnie barbarzyńskiego.

Tamto odczucie wcale nie przemija przy lekturze wstępu do „Miłej robótki” (jeden z rozdziałów poświęcony jest zresztą wydarzeniu z plakatu).

II

Niewiele pamiętam. W tamtej epoce pasjonowałem się polityką i kolejnymi przesileniami rządowymi: Zbigniew Dyka zacinający się w sejmowej toalecie i doprowadzający do upadku rząd. W R. zawsze biegłem w sobotni poranek po „Wyborczą” naprzeciw grzybka (to się chyba tak nazywało): zielony kiosk otaczały wróble krzaki a okna chroniły gęste kraty. Rzucałem okiem: w jednym oknie czaiły się czasopisma z gołymi paniami. Moje purytańskie (wówczas) sumienie nakazywało spuścić wzrok.

Po reportaż Ewy Strusińskiej sięgam zaraz po „Zawodowych dziewczynach”. Pysznie to sobie zaplanowałem i zamówiłem. Jedno łączy się z drugim, lata osiemdziesiąte płynnie przechodzą w dziewięćdziesiąte. Anna Dobrowolska pisała z niesamowitą ostrożnością, uruchamiając cały aparat teoretyczny. W „Miłej robótce” jest zupełnie inaczej: dla radykałów i z prawej, i z lewej strony reportaż może okazać się nie do przyjęcia. Dlatego mi się podoba, bo nie owija w bawełnę: zabrakło cywilnej odwagi, byśmy jako społeczeństwo przyznali, że pornografia jest elementem naszego życia (s. 17). Potem okaże się, że w owych czasach głównym obrońcą mieszczańskiej moralności była „Gazeta Wyborcza” z clickbaitami czasów przed klikaniem.

Był taki hiszpański film „S jak seks” o wybuchu erotycznej euforii po śmierci Franco. Wszystko było w nim kolorowe, szalone i pełne odzyskanej wolności. Takie wydawać mają się też lata dziewięćdziesiąte u Ewy Stusińskiej. Niestety nieodłącznie kojarzą mi się z seledynowymi garniturami.

I ohydnymi plakatami koło stacji centralnej, choć to już ich schyłek, nowy wiek (przyznajmy jednak lata dziewięćdziesiąte w Polsce skończyły się w dwa tysiące czwartym).

III

(s. 96)

Kilka lat po sprawie plakatów, na zajęciach z przekładu tekstów etnograficznych, profesor W. snuł opowieść o tłumaczeniu „Harlekinów”. Była to historia na tyle anegdotyczna, że jeśli nawet nie byłaby prawdziwa, i tak warto opowiadać ją znajomym (w czasach kiedy istniały jeszcze small-talki na żywo). Wśród ciekawostek W. przytaczał nam zapisy wytycznych dla tłumaczy, które surowo zabraniały w uniesieniach używać słowa stękać.

Ewa Stusińska na sprawę tłumaczeń rzuca nowe światło. Anegdota ulega weryfikacji, ba, poznajemy – z pewnym zaskoczeniem – autora owych wytycznych dla tłumaczy. Nie mam chyba teraz wspanialszego obrazka z lat dziewięćdziesiątych: śmietanka polskiej inteligencji wieczorami przekłada kiczowate romanse (nie używając oczywiście słowa stękać). Jeśli coś pasuje do hiszpańskiej komedii, to właśnie ta scena.

IV

Jaka by nie była tamta epoka, byłem w niej nastolatkiem. To się liczy, gdy spoglądasz z perspektywy czterdziestu i jeden. Purytański: nie dla mnie więc były czasopisma z kiosku w R. i bawarskie komedie w sobotę po dwudziestej trzeciej na erteelu a może sat eins. Zostawała Polonia jeden: w japońskiej kreskówce o koszykarzach Gigi wciąż, odcinek za odcinkiem, usiłował podejrzeć białe majteczki Anny.

(Moje podsumowanie wczesnych dziewięćdziesiątych).

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s