Anna Dobrowolska, Zawodowe dziewczyny

Nan Goldin, Nan i Julie w pracy, Tin Pan Alley, Nowy Jork, 1983, (c) Nan Goldin i Marian Goodman Gallery, źródło: https://aperture.org/essays/nan-goldins-influence-film-television. Jeśli pojawia się temat pracowników seksualnych, trudno nie przypomnieć sobie o fotografiach Nan Goldin. Kiedy A. chce powiedzieć, że jakaś fotografia albo obraz zapewne mi się podoba, a jej zupełnie nie – mówi wtedy: to taka Nan Goldin. To jeden z moich pierwszych fotograficznych zachwytów: surowość jej „Ballady o seksualnej zależności”.

Książki historyczne, które ostatnio czytałem, oddawały głos marginaliom (*) – źródłom pomijanym i traktowanym zwykle z powątpiewaniem i wyższością: suplikom chłopskim, cudzym listom, świadectwom dusz czyśćcowych, powtarzanym legendom i ludowym powiastkom. Pozwalały one spojrzeć na historię zupełnie inaczej – od wnętrza, na przekór utartym schematom myślowym. Może stąd mój zawód książką Anny Dobrowolskiej?

Nie można się czepiać. Jest to praca rzetelna i dobrze udokumentowana, ale również bardzo akademicka, taka na poziomie makro. Jeśli pojawia się głos bohaterek, to wydobywa się on albo z milicyjnych protokołów albo ze współczesnym im prac naukowych. Nie ma tu miejsca na marginalia: osobiste opowieści (?), listy (?), notatki (?), wzmianki prasowe (?). Wiem, wiem, od bardzo dobrej pracy wymagam doskonałości.

Jednym z głównych wątków „Zawodowych dziewczyn” jest język: to w jaki sposób kształtuje rzeczywistość, jak przyczynia się do tego, że bohaterki książki stają się przedmiotami lub podmiotami historii. Język pozornie opiekuńczy albo język epidemiologicznego zagrożenia, a nawet zagrożenia moralnego, które – ponoć – jest równie zaraźliwe. Panika moralna to sformułowanie przewija się przez kolejne, chronologicznie ułożone rozdziały. W każdym razie jest to – przez dłuższy czas, do lat siedemdziesiątych – język wymyślany przez mężczyzn (**).

Wracam teraz do mojego „ale”. Dobrowolska opisuje owe zmiany języka w milicyjnych i partyjnych raportach, mądrych publikacjach i reportażach interwencyjnych, niemniej odczuwa się niedosyt. Nie wiemy jak mówiły bohaterki same o sobie, nie wiemy jak wyglądały w listach, donosach, skargach i pamiętnikach. Może zresztą – jak przystało na niewidzialnych ludzi – nie było o nich wcale?

Próbuję sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy raz o nich usłyszałem, ale wychodzi mi, że było to już poza ramami czasowymi „Zawodowych dziewczyn”.

(*) Marginalia w tym wypadku nie odnoszą się do marginaliów zgodnych z definicją encyklopedyczną.
(**) Akurat kwestia języka znajduje się w centrum sporu, który rozsadza właśnie polską lewicę. Język z założenia dąży do syntezy, a nie do podkreślania różnic. Spór wokół pojęcia osób z macicami – zamiast rzekomo dyskryminującej kobiety – i obrzucanie anatemami (przypomnijmy mechanizm wymazywania, równie radykalny, co prawicowa obsesja lustracji i dekomunizacji) jego oponentów prowadzi do absurdu, do niemożności jakiegokolwiek języka. Tu także pasuje określenie panika moralna.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s