Owal, Byczyna
Kiedy nachylasz się nad miastem widzisz niewielki owal jak z atlasu historycznego dla podstawówek. Pan z muzeum wciąga do siebie, tylko przejdziesz bramę, żeby pokazać, co wie, ile zrobił zdjęć i makiet, i tylko dziesięć złotych (nikt nie przyjechał jeszcze dzisiaj, a jest popołudnie). Dziecka owale nie interesują, co innego rynsztok. Szukamy rynsztoku. To miasto to jest takie tycie średniowiecze.
Podobne do miast włoskich. Nas też zamknęli w owalu granic. Wszystko jest tylko naśladowaniem tamtego.
Sławne widoki, Moszna
Fantazja z końca przedostatniego stulecia, kulminacja baśni, zanim nadejdzie era śmierci w okopach. Czynne do dwudziestej pierwszej, ale podać państwu możemy tylko rosół. Co z północą, balem i butem Kopciuszka?
Dostępu do grobu właścicieli (szczyt osi widokowej) bronią hordy komarów. Trzeba omijać jeszcze pary młode, które masowo wylęgły się w lipcu. Wszyscy powtarzają te same ujęcia, podobne pozy. Zamek w liliach, odbicie w jeziorze: należą niewątpliwie do tutejszych sławnych widoków.
Lentilki, Biskupia Kopa
Na Biskupiej Kopie (Biskupska Kupa po czesku, powtarzam, żeby zachęcić Dziecko) wieża powinna nosić imię Jana Pawła II. Niestety jest po czeskiej stronie, a Czesi to ateusze, nie szanują świętości, tylko Franza Józefa. Zresztą po czeskiej stronie znów jest o metr wyżej – lecą sobie w kulki – i wszyscy usiłują skryć się w cień tej wieży. Jest nas dużo: nas samych siedmioro, a nie liczę tłumu, który pojawił się nagle innym szlakiem koło schroniska, gdzie łąka pięknie kwitła.
Naprzeciw wieży, która nie nazywa się wieżą Jana Pawła II, a powinna, jest sklep. Jakimś cudem on też jest po czeskiej stronie (należałoby rewindykować terytorium i zająć chociaż wieżę i wiecie jak ją nazwać). Kolejka mówi za to po polsku i kupuje dużo piwa, tylko ja jeden stoję po lentilki.
Nie ma nic lepszego w Czechach od lentilek. Wybaczę im nawet wieżę.
Z przewodnika turystycznego, Prudnik
Miasto osiadło pomiędzy zbożową równiną, miejscową prerią, po której biegnie jeden tor od wschodniego do zachodniego wybrzeża (droga ciągle go mija, ale po pewnym czasie nikt na krzyż św. Andrzeja nie zwraca uwagi) a górami, które wzięły się z górnego dewonu i dolnego karbonu (ach, jak to pięknie brzmi: tzw. morska facja klastyczna „kulmu”, z czego rozumiem słowo morska).
Ma kilka wież, więcej kebabów i jedne drzwi do banku. Dla tych drzwi warto przyjechać. Kolejny raz przyrzec miłość niemieckim ekspresjonistom (a ten ostatni to przecież późny Leonard Cohen)
Ogórki, Opole
Dzisiejszy pokaz kiszenia ogórków się nie odbył. Burza. Panie w strojach ludowych biegły z koprem w ręku. Skoro małosolne wychodzą nam dobrze, nie musimy oglądać ich w skansenie, toteż nasza obecność tutaj była zupełnie przypadkowa.
Zaczęło kropić, a potem chałupa po chałupie lało coraz potężniej. Aż w końcu musieliśmy stanąć pod strzechą naprzeciw stołów. I jesteśmy, czekamy:
próbowałem wymazywać nas z opisów podróżnych, pozostawiając jedynie tło. Teraz nawet nieco żałuję.
(24-26 lipca 2020 r.)