
1.
Nie chcielibyście spotkać van Gogha, nawet jak wam się tak teraz wydaje, że zobaczyć van Gogha na żywo to byłoby coś. Straszylibyście nim dzieci, unikali na ulicy, pamiętając, że wrzeszczy i łatwo się uraża. Może jeszcze byście go zapamiętali jak pracował w sklepie i nawrzucał wam, kiedy nie potrafiliście powiedzieć, co chcieliście kupić.
Trochę jak Czarny Roman, który krążył po Chmielnej i Nowym Świecie, opowiadając o apokalipsie (i nie doczekując niestety tak zwanego kresu czasów).
Tak, van Gogh był okropny. Najpierw obsesyjnie się modlił, potem obsesyjnie malował, ale nie chcielibyście go z pewnością spotkać.
Bardzo długo nie pojawiał się u mnie. Dopiero odkrycie ciemnego wiejskiego van Gogha (jak dowiaduję się z atlasu – w stylu charakterystycznym dla szkoły haskiej), owego mrocznego syna pastora, przywróciło go do mojej prywatnej galerii, z której wiele lat temu do magazynów wyniosłem „Słoneczniki” i „Nocną kawiarnię”.
2.
Pomysł, aby biografie artystów albo pisarzy opisywać za pomocą map chodzi za mną od dawna. Życio-geografia jest przecież odmianą psychogeografii. Wspomniany już Czarny Roman istnieje tylko w kwartale za ścianą wschodnią, wędruje po Chmielnej, zatrzymuje się naprzeciw „Bordo” (czas teraźniejszy jest czasem opisu – nieważne, że Roman już nie wędruje). Śladów Sarajlicia szukałem w Sarajewie, Brodskiego czytałem w Wenecji, Iwaszkiewicz zawiódł mnie na Sycylię. Miałem nawet taki pomysł na biuro podróży, ale ktoś mnie uprzedził. Marzy mi się teraz Jarosławowy atlas.
Atlas poświęcony van Goghowi jest wydawnictwem wybitnym. Wpisując obrazy w krajobrazy, pozwala dostrzec ową życio-geografię: schemat ulic, spacerów, linii kolejowych prowadzących między kolejnymi płótnami.
(Pomyślałem o atlasie Hammershøia: dokładnie rozrysowanym planie jego mieszkania na Strandgade 30, dzięki któremu teraz jest nam bliski).