Zdaje się, że podobnie jak autorka o fotografowaniu uczyłem się na zajęciach z wizualnej (ja akurat u dr. Sikory). Pewnie dlatego to jest reportaż, nie album: etnograf zawsze ma wyrzuty sumienia, jeśli robi zdjęcie.
Rozmawialiśmy kiedyś o tym późno w nocy, na pewno z An., z innymi też, to było na badaniach terenowych. Czy można spoglądać aparatem na obcych ludzi? Uwieczniać ich wbrew ich woli?
Na dysku mam zapisane tysiące ujęć Dziecka. Tymczasem napotykani przez autorkę ludzie mają po jednym, dwa zdjęcia w życiu. Nie ma w nich ciągłej potrzeby wizualnej nieśmiertelności. My toniemy w zdjęciach, utrwalając każdą chwilę, łudząc się, że zostanie ocalona. Nam się ta najmłodsza córka urodziła prawie dwa lata temu i żadnego jej zdjęcia nie mamy (s. 166).
Nic nie zostanie ocalone. Na podupadłych wsiach (one same świadczą o przemijaniu), po których jeździ pani Agnieszka, śmierć nie udaje, że jej nie ma. Tutaj jest obecna ciągle: w trumiennych fotografiach (obok ślubnych najczęstszych), we wspomnieniach z kolejnych wojen, w swojej zwyczajności.
Wysyłam ten fragment z małymi kotkami. Tym, do których najczęściej wysyłam: daje to ułudę wspólnej lektury. Co parę stron zdarzają się zdania nadzwyczajne, takie, nad którymi się zatrzymujesz, rozkoszując ich trafnością albo pięknem.
Z tego robi się świetna surowa proza, to chciałbym napisać o „Wędrownym zakładzie fotograficznym” (więcej o zakładzie można przeczytać na stronie autorki).
1 Comment