(Alice Pagani jako Stella, źródło: pinterest.com)
Czwartek. Sorrentino
Ze swoim niewyparzonym językiem, obrzydliwym bogactwem, nieokiełznaną chucią i nieustającym poparciem społecznym Berlusconi był przez pewien czas uosobieniem upadku polityki i demokracji. Zanim stało się to modne przyjmował Putina, rozbierał do naga premiera Czech i zamieniał kanały telewizyjne w narzędzia do ogłupiania ludu. Dopiero po nim jednak nadeszło najgorsze: reakcją na sybarytów u władzy stała się fala poparcia dla szermujących wartościami smutnych panów, wołających Bóg, honor i ojczyzna jak kolejny przyjaciel Polaków, Salvini. Patrząc na Trumpa czy Kaczyńskiego, cieplej myślimy o Berlusconim.
Polski tłumacz dokonał zresztą genialnego zabiegu, przekładając il presidente nie jako premiera, ale właśnie prezesa.
Może dlatego Silvio w filmie Sorrentino, nie budzi odrazy. Willa na Sardynii równie dobrze mogłaby być willą cesarską: rozmach, pycha i zepsucie starego i nowego Rzymu okazują się być podobne. Reżyser jak zwykle – choć od „Wielkiego piękna” „Ich” dzieli przepaść – daje popis kinowej wyobraźni.
„Oni” to uniwersalna opowieść o kulisach władzy. Władza to największy afrodyzjak – jak mawiał jeden z najbardziej bezwzględnych cyników, Henry Kissinger. U Sorrentino innych afrodyzjaków nie potrzeba.
Ale nie da się „Ich” sprowadzić tylko do władzy. To też intymna opowieść o małżeńskim kryzysie (a dialog Silvio i Veroniki jest jednym z najmocniejszych punktów filmu) i o starości (jesteś dzieckiem, które boi się śmierci – wyrzuci Silvio jego żona). Wreszcie pozostaje do rozszyfrowania ostatnia scena: umęczeni strażacy w ruinach L’Aquili, prawdziwi ludzie w odróżnieniu od próżnego dworu Silvio.
(3,0/4,0)
1 Comment