Odzwyczaiłem się od kina, podobnie jak odzwyczaiłem się od pisania bloga. To nie jest takie trudne, kilka dób i przestajesz odczuwać taką potrzebę. Prawdopodobnie w ten sam sposób można odzwyczaić się od czytania i podróżowania, tylko co wynika z takiej ascezy?
Do kina dotarliśmy dopiero teraz, dokładnie A. dotarła w niedzielę, gdy seanse były raczej w parach, ale okoliczności są takie, jak każdy widzi. Ja dotarłem dzisiaj, ale byłem głodny, co wpływa na mój obiektywizm ocen.
Po filmie o islandzkich koniach (tutaj, zresztą w jednej ze scen „Baranów” pani weterynarz odjeżdża na koniku chodem tölt), nadszedł czas na islandzkie barany i owce. Myślę, że w tych surowych krajobrazach, które przypominają mi step (a ja stepów i równin nie znoszę), może powstać cała trylogia. Jakie jeszcze zwierzę zasługuje na film: kury? gołębie? Dosyć ironii (to przez długie niepisanie), podobnie jak w „O koniach i ludziach” zwierzęta są tylko pretekstem, by pokazać ludzi.
Właściwie o głównych bohaterach, brodatych braciach, niewiele się dowiadujemy. Wynika to z ich małomówności. A. i ja różnimy się w ocenach tego, który z nich miał rację, a może, zresztą, obaj mieli po trochu. W każdym razie jest w tej opowieści sporo melancholii i jest zakończenie, którego się nie spodziewałem, które nieco mnie do fotela przymurowało, które cały sens filmu – i jego gatunek – zaskakująco zmienia. (Spojler) A więc jednak to był film o rodzinnej miłości.
Słowa klucze: trzęsawka, koparka, listy podawane przez psa
(4,0/3,5)