Dziesiąte urodziny autora bloga

(Przyjęcie urodzinowe w Queens Gardens, Eaton Socon, ok. 1959, źródło: www.st-neots.ccan.co.uk)

 

Kiedy Mlenka podsumowywała dekadę blogowania, zapomniała napisać o jednym. Uzupełnię. Więc pewnego styczniowego dnia, rozmawialiśmy na korytarzu pewnej szkoły, którą ja nazywałem klasztorem, a ona IT, i wtedy Mlenka powiedziała, że pisze bloga. Wsiadłem po zajęciach w dziewiątkę, pojechałem na Saską Kępę (chyba w śniegu, tak jak ostatnio) i w poniedziałkową noc (pisałem wtedy rozdział do książki o polityce zagranicznej państw karaibskich) zapisałem zdanie: No to miała być naprawdę…

Nie zaczyna się zdań od no, no, ale ja nie zacząłem zdania. Zacząłem bloga. Czym on nie miał być? Psychoterapią dla urzędników in spe i urzędników pełną gębą, przepustką do encyklopedii, eksperymentem językowym, dziełem literackim do wydania i otrzymania co najmniej najki, najbardziej poczytnym na świecie zestawieniem recenzji filmów i książek, pamiętnikiem wymierającego gatunku: intelektualisty, itd. itp. Ostatecznie przyjął formę czegoś w rodzaju zeszytów konwersacyjnych Beethovena. Rozumiecie, Beethoven głuchnie, więc rozmowy prowadzi pisząc. Otóż, pisanie bloga zwalnia jego autora, przynajmniej w jego mniemaniu, z obowiązku wypowiadania słów. Przez pół dekady nie mogła tego znieść A. i blog pozostawał koronnym argumentem w naszych kłótniach o communication breakdown. Bo ty piszesz bloga! Bo ty go nie czytasz! Chyba największym moim sukcesem literackim było to, że któregoś dnia A. zaczęła jednak czytać mojego bloga.

Dziesięć lat temu, A. miała dopiero zostać moją żoną (a Jo. – siostrą żony). To był dość burzliwy okres, zupełnie niesielanka, zwłaszcza, że autor bloga, czego nie da się dzisiaj czytać, lubował się w patosie. Tak sobie sprawdzam te zapiski z zimy dwa tysiące szóstego i dziwię się, że aż tak się różnimy: ten naiwny dwudziestosześciolatek od tego realistycznego trzydziestosześciolatka (którego naiwność dostrzeże się zapewne dopiero z perspektywy).

Przez prawie dziesięć lat – aż do ostatnich świąt – zajmowałem się poszukiwaniem domu. Porzucałem Lu., aby potem uciekać do niego, przez co stawał się coraz bardziej miastem mitycznym, a coraz mniej – realnym. Oswajałem Wa., oswajaliśmy, przy okazji tęskniąc za krajobrazami widzianymi i wyobrażonymi. Z takiej tęsknoty za ludźmi i miejscami powstaje tekst (to jeden z sekretów autora bloga do ujawnienia na spotkaniu autorskim).

Zabawne, ale kontekst polityczny, po dziesięciu latach, okazuje się być taki sam. Polską rządzą ci sami, co wtedy, tyle że autor bloga z większym spokojem przyjmuje ich posunięcia. Wtedy był jeszcze bardzo porywczy, łatwiej wyciągał pochopne wnioski. Może to też nauczka po latach, że są rzeczy ważniejsze i mniej ważne. Polityka należy do tych ostatnich, przekonuję się z każdym dniem, powstrzymując się od komentowania tego, co w perspektywie okazuje się być nieznaczącym. Nawet bez polityki ten blog już jest przedziwną mieszaniną recenzji, przemyśleń, zdjęć, podsłuchanych rozmów, relacji podróżnych, rodzicielskich zwierzeń. Brakuje właściwie tylko działu z kulinariami, co czasem wytyka A.

Dziesięć lat to jest szmat czasu. Pomyśleć: na świecie jeszcze nie było M. Dziecka naturalnie też nie było, ale jest ono w miarę nowym nabytkiem na blogu. Dziesięć lat temu nie znałem R. ani H., a Dż. była anonimową koleżanką z roku. (Kiedy marudzę, że zostałem urzędnikiem, to zawsze sobie myślę, że to są trzy główne powody, dla których było warto). Parę osób, owszem, już znałem, na przykład R., który nie był jeszcze poczytnym autorem bloga o reportażach, ale kilka, na przykład J., M. albo S. znałem tak słabo, że dziwię się teraz, gdy są tak bliskie: jak to? to nie chodziliśmy razem do przedszkola? (M., K. i An. świadczą jednak, że istnieją przyjaźnie, a ja bardzo oszczędny jestem w używaniu tego słowa, starsze nawet niż ten blog). Pisanie pisaniem, ale po tych dziesięciu latach, mogę przyznać rację Mlence, że nie chodzi o zamienianie życia w literaturę, tworzenie skryptów do zapamiętania młodości na starość, naprawdę liczy się pisanie dla przyjaciół. Tekst ma o tyle sens, o ile ktoś go potrafi odczytać. Na nic zabawy z tożsamością, które początkowo prowadziłem, autor bloga to ja.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s