
Kiedy R. zapytał mnie, co teraz czytam z literatury non-fiction, odpowiedziałem, że „Narzeczoną Schulza”. Prawdę powiedziawszy nie jest dla mnie jasne, czy mogę w tym momencie mówić o fiction, czy o non-fiction. Kluczem jest być może podtytuł. Apokryf to w końcu narracja graniczna, która miesza rzeczywistość z literaturą, czego przykładem jest opowieść o Józefie i podarkach. Ale czy mieszanie rzeczywistości z literaturą to nie jest również cecha dobrego reportażu?
W ogóle ta biografia-niebiografia zbiera dużo wątków, które pojawiały się ostatnio na blogu. Choćby te zdania o Schulzu i sztuce: Wszystko miało służyć sztuce. Bo tylko ona dawała nadzieję. Jako jedyna przynosiła obietnice ocalenia w życiu, które zbyt boli, któremu nie był w stanie sprostać jako ktoś inny (s. 61). Ocalenie, uciekanie, sprzeciw.
Jej apokryficzność wyraża się również w polifonii: jakby narrator wszechwiedzący bez przerwy ścierał się z narratorką-bohaterką o to, kto miał rację, o życie. Taka gra pamięci i wyobraźni, jak zapowiada pierwsza strona. Więc nie wiem czy jest prawdą, że podchodziła pod Stawisko, posiadłość Iwaszkiewiczów, niemal pewna, że widzi któregoś z literatów na trawniku pod jabłonią (s. 104).
Wątkiem, którym z całą pewnością powinien zainteresować się R., jest działalność Głównego Urzędu Statystycznego na rzecz utrzymywania żon i narzeczonych wybitnych polskich pisarzy, będących przyjaciółmi brata prezesa. Prawdę powiedziawszy, doszedłem do wniosku, że będę przychylniej patrzył na różnych urzędowych nepotów, pamiętając, że wśród nich mogły się zawieruszyć Jadwiga Witkiewiczowa i Juna Szelińska. Przed wojną urzędnicy tacy jak ja zapewne również sarkali, że prezes zatrudnia jakieś kobiety i jeszcze daje im w pracy taryfę ulgową, a ty haruj za dwie osoby: siebie i tę babę od prezesa.
Z tej książki dowiaduję się również – co za smutna konstatacja – że nie jestem literatem. Bo z prawdziwymi literatami, jak pokazuje przykład Schulza, Witkacego, Jarosława, itd. nie da się żyć, a A. twierdzi, że ze mną można.