Dziennik. Fragmenty (2)

1.

Spadł śnieg, weź aparat. Ale się topi. Żeby nie przemoczyć butów. Tak wcześnie jeszcze nie byliśmy na kawie. Co na śniadanie weźmiesz. Sypią sól. Wrona spogląda z niepokojem. Ludzie się dopiero budzą, ulice też. Oglądamy jak zwykle dzieci w gazecie. I nekrologi, dopisz, nekrologi też. Co mamy właściwie kupić? Wanilia, laska wanilii i pamiętaj. Pamiętaj: świeże tulipany. (Dni, w których tak po prostu piszemy esemesy do przyjaciół).

2.

Halo, zakupów pani zapomniała! – wraca po jabłka, choć dwie budy dalej już była między cielęciną a papryką. Dwukółkiem tyr,  tyr, starsza pani taka. – Zakręcona jestem – wyjaśnia.

3.

Słuchaj, czy to możliwe, że to bracia trojaczki sprzedają ziemniaki? Popatrz na nich. Nic dziwnego, A. wzrusza ramionami, w tych okolicach bliźniaczki przecież są kioskarkami1.

4.

Pisuar grał Love Story. Znajdowali się w dziwnym miejscu. Pustawy parking kosztował sześć złotych, za towarzystwo mieli jedynie beemwu. Całe przepyszne centrum handlowe zatrzymało się pod koniec ubiegłego wieku, fontanna spadała z wysokości dwóch pięter i pachniała blichtrem. Fotografowali się na ruchomych schodach, ale ucięło mu głowę. Było wykwintnie, ale nie było nikogo. Wyobrażał sobie, że tu gdzieś są milionerzy.

Na przykład ten dziadek na dwukółku tyr, tyr przywozi do zwrotu prezent: zwrot będzie na kartę, dwa tysiące złotych. (Aha, milionerzy skrywają się jako staruszkowie).

5.

Kawiarnia, w której jesteśmy pierwszy raz, ma dziwne szyby jak z gabinetu luster. Ten mężczyzna po lewej lustrujący nas leniwie czeka na córkę. Kiedy przyjdzie, będzie lustrował jej chłopaka, nieznośne przesłuchanie, co robili, jakie mają plany. Po prawej, koleżanki, jedna ma na rękach wzory malowane henną. Na samym końcu cicha kobieta-mysz z herbatą przegląda książki o nieciekawych okładkach i długich tytułach. Odbijamy się wszyscy w krzywym zwierciadle. Wszyscy, ciągle, cały czas.

6.

Nagle odkryliśmy, że koło Śródmieścia, na tym wiecznie obszczanym skwerku, naprzeciw „Kinoteki”, rosną platany (olśnienie!) Tysiące razy, ale nigdy przedtem. Widziałaś, bo ja nie. (Nie spodziewałem się takiej dendrologicznej fantazji po socrealistycznych architektach.) Ale one cały czas tutaj. Dobrze, że piechotą szliśmy do tej Zary. A tak marudziłeś. Subiektywny wybór (po raz drugi pod koniec stycznia).

(31.01.2015)

______

1 O tym pisałem tutaj.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s