Przebieranie zdjęć jest czynnością, która w świecie amatorów pojawia się wraz z upowszechnieniem się fotografii cyfrowej. Koniec z ograniczeniami nakładanymi przez liczbę klatek kliszy! Już nie trzydzieści sześć i ich wielokrotności, ale tysiące zdjęć mogą trafić do pamięci aparatu. Każdy przedmiot i miejsce, z każdego kąta i każdej strony. Podróż rozkłada się więc już nie na poszczególne wrażenia, ale na ich ułamki, gesty ręki, przeloty jaskółek. Dopiero przebieranie zdjęć czyni podróż na nowo spójną, tworzy jej oficjalny i od tej pory zapamiętywany, pokazywany i opisywany obraz.
W pierwszym momencie oczywiście podstawowym kryterium jest poprawność fotografii: ostrość, oświetlenie, ujęcie. W dobie cyfrowej obróbki zdjęć nawet te ułomne fotografie mogą jednak nie zostać odrzucone. Przebieranie zdjęć oznacza więc przede wszystkim segregowanie pamięci, ustawia w jakiś określony sposób wspomnienia, szufladkuje je zgodnie z naszymi schematami estetycznymi lub odczuwanymi pozytywnymi i negatywnymi odczuciami. Wybór to klasyfikacja. Dane miejsce, dany krajobraz, dana osoba ma zostać zapamiętana właśnie w ten sposób, z tym gestem, w tym kierunku.
Co dzieje się w dzisiejszym świecie ze zdjęciami odrzuconymi? Zalegają w pamięci komputera na wszelki wypadek, jakby nasza epoka nie potrafiła dokonać jedynego i ostatecznego wyboru, jakby nie była pewna swoich kategorii. A może utrata którejś z tamtych fotografii budzi w nas poczucie żalu za utratą tamtej jedynej chwili? Chcemy unieśmiertelnić jak najwięcej czasu. Może więc nie chodzi w dzisiejszym cyfrowym szaleństwie fotografowania o prze-życie, moment, który oszałamia, zachwyca, prowokuje (Oto stoję pod świątynią w Segeście…, ten widok jest oniemiający…, jaka smutna i nędznie wyglądająca dzielnica…), ale o życie? Magazynujemy swoje własne życie na karcie pamięci rozrastającej się w kolejne gigabajty i żal nam cokolwiek usunąć.
Przebieranie zdjęć to – w tej perspektywie – czynność smutna. Trzeba przyznać przed sobą, że to minęło. Uznać, że zapis fotograficzny, podobnie jak zapis słowny, jest, mimo wszystko, martwy. I tak naprawdę istnieje już tylko jeden czas: ten, w którym siedzimy i pochylamy się nad zdjęciami, by je wybrać lub odrzucić, a nie tamten, który usiłowaliśmy zachować a zupełnie nam się wymknął.